Tak, tak. Dzieci miały atrakcje mikołajkowe, a rodzice zaliczyli imprezę, o!
Z tańcami, jedzeniem i meczem Holandia – Argentyna w roli głównej.
Po pandemicznej przerwie zakład, w którym pracuje Igotata, wrócił do tradycji wydawania przyjęcia bożonarodzeniowego dla pracowników. Sama nazwa przyjęcia, w ramach „poprawności politycznej”, co i rusz ewoluuje.
Jeszcze kilka lat wstecz szef Igotaty zapraszał na „przyjęcie bożonarodzeniowe”, jakiś czas później na „przyjęcie świąteczne”, a w tym roku: „December party”, przyjęcie grudniowe, forma jeszcze bardziej neutralna, by nie obrazić niczyich uczuć.
Na zaproszeniu podano dress code: strój uroczysty, a zarazem zabawny, oddający klimat pory roku (żeby nie powiedzieć: Bożego Narodzenia), charakterystyczny dla regionu świata, z którego pochodzimy. Szczerze? Ja w tym momencie już się poddałam!
Zatem moja natura domatorki chwyciła się wyznaczonego dress code`u jak kotwicy, która miałaby mnie zatrzymać w domu.
Nie tylko NIE MAM co na siebie włożyć, ale też NIE WIEM, co to mogłoby być. Strój góralski czy może kaszubski? Kiecka z cekinami? Sweter w renifery? Czapka Mikołaja?
– Cokolwiek – podpowiedział cierpliwie Igotata. – Tam nikt nie przywiązuje wagi do ubioru.
Taaa, faceci może nie przywiązują, ale ich partnerki? – Przeleciało mi przez głowę.
W każdym razie musiałam poszukać innej wymówki, by sabotować imprezę.
Szybko znalazłam: dzieci! No przecież! Niby duże, ale nawet dużych nie powinno się zostawiać samych na cały wieczór, plus pół nocy. Zawsze coś się może zdarzyć.
Któreś się poślizgnie, nogę złamie, zakrztusi się, zadławi i co wtedy?
Niestety tych argumentów Igotata też nie kupił. Upierał się, że w końcu trzeba pozwolić dzieciom dorosnąć i po prostu im zaufać.
Jeszcze kilka lat temu „małżeńska randka” w naszym przypadku w ogóle nie wchodziła w grę. Mieszkamy na emigracji, więc, gdy dzieci były małe, nie było z kim ich zostawić.
Z kolei teraz, gdy możemy sobie pozwolić na wieczorne wyjście we dwoje, ja je bojkotuję.
– Zimno. Daleko – Próbowałam jeszcze w ten sposób się wymigać, bo faktycznie impreza jest w Amsterdamie, trzeba jechać pociągiem, autobusem, a nawet dwoma, bo do dworca w naszym miasteczku też jest kawałek.
Jednak Igotata był bezwzględny: moje kotwice bezpieczeństwa upadały jak sztabki domina, jedna po drugiej, pach, pach, pach.
Ostatecznie włożyłam dyżurną sukienkę, bardziej casualową niż świąteczną, ale jako „grudniowa” się nadawała. I pojechaliśmy.
W chłodzie wieczoru, w ciepłym świetle latarni i ulicznych dekoracji, wśród barwnych świetlików i obręczy odbijających się na powierzchni kanałów.
W kwestii stroju Igotata miał całkowitą rację. Nikt nie przywiązywał wagi do wyglądu, swojego czy innych. Większość osób przyszła jakby prosto zza biurka; poza tym na sali panowała chaotyczna różnorodność: sweterki mikołajowe, pomponiaste czapki, opaski z rogami Rudolfa widziało się równie często jak cekinowe suknie bez pleców; mignęło mi też indyjskie sari i Szkot w kraciastej spódniczce.
Tłum ludzi, nie sposób wszystkich poznać. Igotata przedstawił mi swoich najbliższych znajomych, a i tak miałam problem z pamiętaniem imion. Głośna muzyka uniemożliwiała rozmowy.
Holenderskie imprezy mają charakter stojąco – chodzący, teraz też tak było.
Dużo wina i okrągłe stoliki bez krzeseł, przy których można przystanąć i oprzeć łokcie. Przy ścianie rząd budek z jedzeniem w stylu: wege, chińskie, hot dogi, frytki, makarony, kanapki. Wszystko podane w taki sposób, by dało się zjeść na stojąco, drewnianymi sztućcami. Ale stoły i ławy też były, nikt jednak nie zagrzewał miejsca na dłużej.
Tak się złożyło, że przyjęcie (planowane dużo wcześniej) zbiegło się w czasie z meczem drużyny Oranje.
By nie stawiać zaproszonych gości przed trudnym wyborem: party czy mecz?, organizator zaznaczył, że podczas przyjęcia, mecz będzie transmitowany na telebimie.
A mecz okazał się szalony, toteż w oglądnie wkręciła się cała sala – nawet ci, którzy pierwotnie preferowali taniec, szybko opuścili salę taneczną – na rzecz futbolu. Na wielkim ekranie piłka jeszcze bardziej urosła i cały mecz nabrał mocy.
Liczna rzesza kibiców zwielokrotniła emocje, choć mecz już sam w sobie był emocjonujący. Zaskakujące zwroty akcji, dogrywka i rzuty karne – wojna nerwów trwała i na ekranie, i na przyjęciu.
Holendrzy – naród niezbyt wylewny i skory do okazywania uczuć – teraz nie szczędzili gestów i krzyków. Było gorąco, było ostro! Wymachiwanie rękoma, wygrażanie pięściami, a za chwilę podskoki i gromkie oklaski. Odpływ i przypływ fali okrzyków. Piana złości i radości. Niestety ostatecznie wielkie rozczarowanie – na szczęście łatwiejsze do przełknięcia, bo dzielone na wiele osób. W dodatku na miejscu były dostępne szybkie „znieczulacze”: alkohol i muzyka, toteż zdecydowana większość obecnych neutralizowała gorycz porażki pijąc i zapadając się w trans tańca techno – na szczęście z umiarem i kulturą, przynajmniej do północy. Jak było dalej nie wiemy, bo sami opuściliśmy imprezę wzorem Kopciuszka, aczkolwiek pantofelka nie zgubiłam, było zdecydowanie za zimno na pozbywanie się obuwia!
Zresztą czekała nas godzinna droga powrotna, a nocą pociągi i autobusy jeżdżą rzadziej. Dzieliliśmy przedział z kibicami w pomarańczowych szalach i kapeluszach. Stroje wesołe, lecz twarze smutne, w oczach zawód, makijaż rozmazany od łez.
Nasz dom zastaliśmy cały, pogrążony w ciszy.
Dzieci oddychały miarowo przez sen. Kot wiercił się w swoim pudełku.
Miło było zapaść się w ciepłe łóżko, otulić zmarznięte stopy kołdrą, odpocząć po imprezie – całkiem dobrej imprezie, muszę przyznać.
Cieszę się, że mogliście na chwilę zapomnieć o codziennym kieracie. Brawo dla Igotaty, że dopingował…
Serdeczności
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Tak, Ultro, dobrze nam zrobiło wspólne wyjście.
Od czasu do czasu potrzeba zmiany i warto zrobić coś szalonego, tak odrobinę szalonego. 😉
Pozdrawiamy cieplutko. 🙂
PolubieniePolubienie
A bo widzisz paradoksy nas lubią. Gdy była pandemia i lockdown tęskniliśmy do wyjść oraz imprez, a teraz szukamy wymówki, by zostać w domu.
Czasami trzeba oderwać się od szarości dnia codziennego i wam się udało, super!
A jakie macie dojrzałe dzieci 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Jotko, to prawda!
Ludzka natura jest szalenie skomplikowana i przewrotna.
Nie dogodzisz. 😉
Bardzo dziękuję za miły komentarz.
PolubieniePolubienie
„strój uroczysty, a zarazem zabawny, oddający klimat pory roku” Ładna łamigłówka. Świetnie napisane. Pozdrawiam,
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Prawda? I jeszcze charakterystyczny dla swojego kraju. 😉
Faktycznie łamigłówka prawie nie do rozwiązania, toteż nikt się strojem nie przejął. 😉
Dziękuję za miłe słowa.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Nie zapomne jak kuzynka w Anglii blagala mnie, zebym poszla z nia na impreze firmowa jej meza, bo…”przynajmniej bede miala z kim pogadac”. bylo tak jak piszesz: stanie, glosna muzyka, duzo wina/piwa, malo jedzenia. to byl moj pierwszy raz na tego typu imprezie (ponad 20 lat temu) – i wtedy, i nadal, nie podobaja mi sie te imprezy… z lubym umowilismy sie, ze ja nie chodze z nim, a on nie towarzyszy mi, bo i dla niego i dla mnie imprezy firmowe to obowiazek zawodowy po godzinach. Brawo dla Ciebie, ze poszlas i ze nie narzekasz!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję. Przełamałam się i poszłam, trochę z ciekawości, bardziej jednak dla Igoataty, skoro to dla niego było ważne.
Generalnie jestem „mało imprezowa”, więc każde duże wyjście wiąże się dla mnie ze stresem, choć ekscytacja też jest.
Nie było jednak źle, w głównej mierze za sprawą meczu – dwie godziny minęły na oglądaniu. 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Lubię tego typu imprezy chodząco stojące bez względu na okazję właśnie ze względu na różnorodność ubioru, na możliwosć pogadania z dowolną osobą czy też unikanie wszystkich osób (zależnie od okoliczności i nastroju) i łatwość bezszelestnego się z nich urwania. Nigdy nie lubiłam polskiego siedzenia za stołem z przymusowych rozmów z randomowymi przymusowymi towarzyszami biesiady i wpychania we mnie żarcia na siłę.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Magda, faktycznie sporo plusów wymieniłaś i wszystko prawda, potwierdzam. 😉 Jak tak porównam oba typy biesiadowania, to u mnie też wygrywa opcja pierwsza. Choć ja zdecydowanie wolę kameralne spotkania i kontakt w małym gronie do 20 osób maks.
PolubieniePolubienie
Też nie jestem zwolenniczką masowych imprez, ale to dobrze, że zdecydowałaś się pójść. Każdemu należy się chwila relaksu. Z okazji Bożego Narodzenia życzę Wam spełnienia marzeń, nie tylko tych w formie wymarzonych prezentów.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Iwonko, serdecznie dziękujemy.
Święta co prawda już w toku, ale mam nadzieję, że zdążymy Cię jeszcze otulić naszymi ciepłymi myślami i świątecznymi życzeniami.
Zdrowie, miłość, pokój i obecność bliskich – są najlepszym prezentem, więc niech wszystko to znajdzie się pod Twoją choinką. Uściski. 🙂
PolubieniePolubienie
U nas też puścili ponoć mecz. Nie zostałam tak długo, ale jak to potem jeden z pracowników podsumował, impreza fajna tylko ten mecz się nie udał 😂 u nas z reguły obcojrajkwch podnoszą standard dress code. Ja chyba jestem już 99proc holendrem bo nie skróciłam sobie pracy i zostałam do samej imprezy i jak pracowałam, tak byłam na imprezie. Pół biedy ze tego dnia się nie pobrudziłam. Dżinsy, bluza z kapturem i t-shirt.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Najważniejsze, żeby się dobrze czuć w danym stroju.
A w Holandii czego się nie włoży na grzbiet, to zazwyczaj pasuje i nikt nie komentuje, nie przywiązuje do tego znaczenia. Mnie to też pasuje. 😉
PolubieniePolubienie
Wczoraj na zakupach widziałam w Lidlu panią w kaloszach. Tak trzeba żyć
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Cieszę się, że Twoje „kotwice domatorskie” opadły i dałaś się namówić na tę imprezę 🙂 Jesteś bogatsza o kolejne emocje i kolejne doświadczenie, przeżycie – a przecież o to w Życiu chodzi 🙂
Zdrowego, spokojnego i szczęśliwego Nowego Roku – dla Ciebie, Igotaty, Iskierki, Okruszka i Groszka 🙂 Niech Wam się darzy każdego dnia!
Ściskam Was mocno!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Bardzo dziękujemy za piękne życzenia.
Celcie, Tobie również życzymy wszystkiego, o czym marzysz i co lubisz.
PolubieniePolubione przez 1 osoba