Mój biedny „Pamiętnik Okruszka” już od dawna leżał odłogiem i prosił się o uwagę. A ja wciąż nie miałam czasu. Tyle się działo, że aż nie wiem, od czego zacząć mój wpis. Może sięgnę pamięcią jeszcze do wakacji. Znów byłam z rodzicami i rodzeństwem w Polsce. Tam dni płynęły nam zupełnie innym rytmem… Przede wszystkim było gorąco, bardzo gorąco! Wciąż szukałam cienia i ochłody.
Zasmakowałam w kąpielach w jeziorze i morzu, ale mojej strachliwej mamie, nie zawsze się to podobało. Na plaży najczęściej bawiłyśmy się „w kotka i myszkę”, to znaczy ja robiłam wszystko, by znaleźć się w wodzie (głębokiej wodzie!), a mama próbowała mnie złapać, poskromić, okiełznać. Wciąż mnie hamowała i ograniczała moją wolność osobistą. Ja do wody, ona w panice za mną! Ja próbowałam zrobić w falach małego fikołka, a mamuśka już się trzęsła ze strachu i wytrzeszczała oczy z przerażenia. No i, niestety, wyciągała mnie z wody… A ja byłam wściekła! No, bo jak to? Upał; wszyscy w wodzie, a ja musiałam siedzieć na kocyku przy mamuni jak grzeczna dziewczynka. A przecież moje drugie imię brzmi „Brawura”! Nie chciałam być grzeczna! Intensywnie główkowałam, jak sprawić, by mama zrozumiała, że dla wszystkich jest najlepiej, jak „Okruszek baraszkuje” w wodzie. Myślisz i … masz! Delikatnie zsunęłam się z koca, rzuciłam mamusi uśmiech pod tytułem „jestem rozkoszną, słodką dziewczynką”. Mama się uspokoiła, oddychała znowu spokojnie, wyglądała na zrelaksowaną. A wtedy ja zaczynałam … wkładać sobie do buzi piasek.
Mnóstwo piachu! Nie to, żeby jakoś specjalnie mi smakował. Po prostu chciałam udowodnić rodzicielce, że na plaży jest trudniej mnie upilnować niż w wodzie. Mój eksperyment skończył się, niestety, zupełnie nie po mojej myśli… Matka nie dość, że nie wsadziła mnie z powrotem do wody, to jeszcze zaczęła w pośpiechu ewakuować się z plaży. To znaczy ewakuować nas wszystkich. Bo gdyby sama poszła, nie byłoby tak źle. „Kota nie ma, myszy harcują”. Niestety, koniec kąpieli w morzu na dzisiaj! Na dodatek w drodze do domu, musiałam wysłuchać jej tyrady, że ona ma na dzisiaj dość, że skoro najpierw jej serwuję fikołki w wodzie, potem jedzenie piasku, to ona już woli nie wiedzieć, co ja jeszcze wymyślę… I takie tam…
Szkoda, że tatusia nie było z nami nad morzem. Musiał pracować. Jemu na pewno podobałyby się moje pomysły, które mama nazywa szaleństwami.
Latem miałam wiele przygód, ale nie o wszystkich będę pisać, bo przyciski komputera za szybko by się zużyły. Podzielę się jeszcze jedną historią. Otóż w sierpniu, spędziłam z rodzicami kilka dni w domu u pewnej miłej cioci i wujka (też miłego). Mieszkała tam dziewczynka jeszcze mniejsza niż ja. Taki dzidziuś, co to leży i płacze. No dobra, będę szczera, Luśka owszem leżała, ale nie płakała. Ponoć była wyjątkowym niemowlęciem, bo nie wrzeszczała, nie krzyczała, tylko jak czegoś potrzebowała, to delikatnie kwiliła. Moja mama i mój tato biegali koło niej z zachwytem i uwielbieniem na twarzy. Na ten widok rodziło się we mnie uczucie wściekłości i, już dobrze, przyznam się… zazdrości. Każdy na moim miejscu czułby to samo! Na dodatek na własne uszy słyszałam, jak moi rodzice czasem nazywali Luśkę „córeczką”!
Tego było już za wiele! Że co, że niby będę miała jeszcze jedną siostrę? Wystarczy mi Iskierka. Moi starzy miewają jednak szalone pomysły. A ten z kolejną siostrą, wcale mi się nie podobał. Byłam na nich obrażona, czemu często dawałam wyraz w tamtejszej gościnie. Nocami wyłam do księżyca, by dać upust swej złości, by pokazać, jak bardzo jestem inna od spokojnej Luśki (w końcu ma się tę charyzmę) oraz aby utwierdzić rodziców w przekonaniu, że z kolejnym dzieckiem w domu nie daliby sobie rady. Nawet, jeśli to miałby być sam anioł z nieba! Chyba to w końcu pojęli, bo następnego dnia, po mojej szczególnie muzykalnej nocy, wyglądali jak z krzyża zdjęci. A zapowiadało się chyba jakieś święto, bo już od rana, dom cioci i wujka został nawiedzony przez tłum gości. Mama z tatą też poddali się panującej zewsząd gorączkowej atmosferze. Zawiesili nad stołem gigantyczny różowy smoczek i papierowe girlandy z wózeczkami i bobasami. Czyżby to dla mnie w ramach przeprosin? A gdzieżby! Szybko zostałam sprowadzona do rzeczywistości. Oczywiście to dla Luśki! To ją wszyscy traktowali jak księżniczkę. Luśka to, Luśka tamto…
– „Jaka ona jest grzeczna!”
– „Jak słodko śpi!”
– „Wciąż się uśmiecha” – wszyscy, zarówno domownicy jak i przyjezdni, nie szczędzili małej pochwał, o mnie jakby nie pamiętając. Nawet ubrali Lusię w białą, elegancką sukienkę i bez przerwy pstrykali jej fotki. Ot, wielka gwiazda!
Mdliło mnie od tej słodyczy! Stwierdziłam, że najlepiej będzie, jak się zdrzemnę, bo wtedy nie będę słyszeć tych „ochów” i „achów”, nie dla mnie przeznaczonych. A jako że w nocy śpiewałam, to teraz zmorzył mnie sen długi i głęboki… Aż tu nagle… Chyba przez sen dopadła mnie tak zwana „kobieca intuicja”, bo poczułam, że natychmiast muszę się obudzić. Otworzyłam oczy i … ujrzałam następującą scenę: ciocia, wujek i moi rodzice, w odświętnych strojach, stali obok siebie przy ołtarzu. Byliśmy w kościele. Wujek trzymał Luśkę nad taką jakby umywalką. A koło niego stał ksiądz z czajniczkiem w ręku i ten czajniczek kierował prosto na… głowę Lusi! I w tym momencie doznałam objawienia! Deja vu… Jakby mi się jakaś lampka w głowie zapaliła… Przypomniałam sobie podobną sytuację sprzed roku. Tylko wtedy to ja miałam na sobie białą kieckę, notabene strasznie niewygodną! Rodzice byli tak samo ubrani, a ksiądz stał nade mną z jakimś naczyniem pełnym wody. To nie wróżyło niczego dobrego!
Wiedziałam, co dalej nastąpi! I choć nie przepadałam za Luśką, mój szlachetny charakter zwyciężył. Podniosłam alarm na cały kościół. Płakałam, wrzeszczałam najgłośniej jak umiałam, a wszystko po ty, by ostrzec „siostrzyczkę”.
„Luśka, uciekaj! Zaraz ksiądz poleje ci główkę zimną wodą! Zwiewaj póki możesz!” Zapomniałam przy tym, że Lusia ma 4 miesiące i nie potrafi biegać jak ja. Ale przecież liczą się intencje! A moje były dobre! Niestety, znów wyszło nie tak, jak chciałam. Rodzice poczerwienieli jak dojrzałe w słońcu pomidorki, spojrzeli na mnie z wyrzutem i … dalej tkwili bez ruchu przy ołtarzu. Ksiądz polał moją kumpelę wodą, a ta… nic! Gaworzyła i wciąż uśmiechała się promiennie wzbudzając zachwyt wszystkich. No nie! Ona jest niereformowalna… I zupełnie inna niż ja… Czy mamy szansę kiedyś się polubić?
Myślę, że tak. Właściwie to … nawet już ją polubiłam. Rodzice mi potem wszystko wytłumaczyli. Przyznali, że owszem Lusia jest ich córeczka, ale… chrzestną! I nie będzie z nami mieszkała, tylko nadal z wujkiem i ciocią, a my może kiedyś razem wyjedziemy na wakacje… No, tak to może być.
W dniu, w którym kończyłam 15 miesięcy, wybraliśmy się w podróż powrotną do Holandii. Musieliśmy wracać, bo moje starsze rodzeństwo zaczynało naukę w szkole. Nasze życie miało wrócić do starego rytmu. Znów jest jak dawniej. Tata wcześnie rano znika z domu. My, dzieci jemy śniadanie, mama szykuje kanapki i jeszcze inne różności dla Iskierki i Groszka. A potem wychodzimy razem do szkoły.
No właśnie, przybył mi nowy obowiązek. Codziennie rano muszę odprowadzić brata i siostrę do szkoły. Jestem ważna, beze mnie ani rusz! Gdy wracamy z mamusią do domu, bawię się w chodzenie do szkoły. Biorę plecak lub kuferek i zmierzam w kierunku drzwi.
Lubię się też bawić swoim nowym krzesełkiem, które dostałam od rodziców chrzestnych. Jeśli ktoś uważa, że krzesło służy wyłącznie do siedzenia, to jest w błędzie! Musiałby zobaczyć mnie w akcji! Powinnam dostać order pomysłowości, bo odkryłam wiele nowych zastosowań tego mebelka.
Poza tym uwielbiam bawić się lalkami. Żadną nie pogardzę: małą, większą, chudą, grubą, z włosami czy bez … Moja siostra ma lalek bez liku, ale najbliższe są mi bobasy. Karmię je chrupkami, układam do snu, noszę, tulę. Cóż, jestem mądrą, małą dziewczynką! W końcu mam już 16 miesięcy. I chyba na tym zakończę moją notatkę w pamiętniku…
Może tylko na koniec zdradzę jeszcze jedną, maleńką przygodę. Ostatnio przyjechał do nas z Polski brat mamy, czyli wujek M. Pewnego popołudnia wybraliśmy się z wujkiem do pobliskiego parku. Tego, w którym są dwa jeziorka… Udało mi się zrobić mamie psikusa! A było tak. Wujek M., Iskierka i Groszek wspięli się na taki przyrząd zwany pająkiem, usytuowany przy brzegu jeziora. Mama prawie położyła się na ziemi, próbując im zrobić ładne zdjęcie.
A ja w tym czasie wykorzystałam sytuację i… myk! Co zrobiłam? Oczywiście – wbiegłam do jeziora. Nawet butów nie zdjęłam;) Nie było na to czasu! Mama z prędkością światła, popędziła za mną w pościg. Również nie rozebrała butów! Ale ja byłam szybsza, zdążyłam się zanurzyć w wodzie prawie po pas! Ha, i tym sposobem zaliczyłam kąpiel w jeziorze w miesiącu wrześniu!
Mały łobuziak :)) Pamiętam jak mój syn pierwszy raz był na plaży. Pełen zachwyt! Taaaaka duża piaskownica!!! Nie wiadomo, gdzie usiąść, gdzie grzebać, gdzie wzrokiem podążyć 🙂 I tak, też trochę tej plaży zjadł 😀
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ale fajny pomysł z pamiętnikiem :)! Super zdjęcia szczególnie podoba mi się to ostatnie 🙂 cudne dzieciaki!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję:) Miło czytać takie słowa:) Codzienne zmęczenie obcowaniem z taką żywiołową trójką, mniej wtedy doskwiera;)
PolubieniePolubienie