W tym miesiącu zawarłam pewną niezwykłą znajomość i spędziłam kilka dni w fantastycznym miejscu. Prawda, że mój wpis zapowiada się ciekawie? Jakże by inaczej!
W końcu w „Pamiętniku Okruszka” nie może być nudno; opisuję same wspaniałe wydarzenia, a taki był właśnie wyjazd naszej rodziny do wioski misia Bollo.
Tak naprawdę to miejsce nazywało się inaczej, ale zapomniałam jak.
Właściwa nazwa, po prostu, okazała się zbyt długa i dziwaczna.
Zresztą, moim zdaniem, określnie „wioska misia Bollo” jest całkiem trafne.
No właśnie, nadszedł czas, by przedstawić gospodarza, czyli wymienionego wcześniej niedźwiadka. On jest przecież najważniejszy! Dlaczego? Z trzech powodów.
Po pierwsze – jego domek znajduje się w samym środku wioski.
Gdy zadzwoni się do drzwi, w chatce zapala się światło i rozlega się muzyka. Misio śpiewa, że zaprasza dzieci na herbatkę i ciasteczko. A ja lubię ciasteczka! Mniam, mniam…
Szkoda tylko, że rodzice chowają je przede mną!
Pod drugie – na obszarze całego parku można znaleźć misiowe portrety, zdjęcia, figurki i inne ślady. Przecież gdyby Bollo nie był taką ważną osobistością, to nie miałby tylu fotografii i pamiątek, prawda?
Po trzecie – miś jest naprawdę duży, chyba nawet większy od tatusia.
A nie oszukujmy się, duzi mają najwięcej do powiedzenia. Tak jest w naszym domu, mama jest malutka, a tato – wielki. I jak myślicie, z czyim zdaniem wszyscy liczą się najbardziej? No właśnie!
Zatem nie dziwcie się, że gdy po raz pierwszy zobaczyłam dużego, pluszowego niedźwiedzia, to zwyczajnie się przestraszyłam. Zresztą mamusia solidarnie przyznała, że zareagowałaby identycznie, gdyby ujrzała w nieznanym miejscu dwumetrowego, barczystego gościa w zielonym kapeluszu i żółtej koszuli; na dodatek tańczącego i mającego ochotę się z wszystkimi przytulać. Mój strach jest w pełni usprawiedliwiony.
Trzeba przyznać, że z każdym kolejnym dniem nabierałam coraz więcej zaufania do misia. Oswajałam się z wszędobylskim gospodarzem. Każdego ranka, w południe i wieczorem Bollo witał się z dziećmi, tańcował, słuchał bajek, pozował do zdjęć, przechadzał się po swojej wiosce. Można było się na niego natknąć nie tylko w hali zabaw, ale też w jadalni czy na spacerze. Nie było wyjścia, w końcu „zakumplowaliśmy się” i nawet pozwoliłam sobie na przybicie piątki z misiem! Ale nic poza tym! Żadnych całusków i uścisków. W końcu fason należy trzymać do końca!
W wiosce misia Bollo zamieszkaliśmy w małym, ale bardzo wygodnym domku.
Rodzice nieco obawiali się mojego spania w nowym miejscu.
Wiecie, oni mają lekkiego bzika na tym punkcie! Nie jest tajemnicą, że od urodzenia wykazuję zamiłowanie do nocnych koncertów i… cóż, niestety, moi staruszkowie nie są wielbicielami arii z dedykacją dla księżyca i gwiazd. Taki ich feler!
Zresztą stwierdziłam, że z okazji ferii, zafunduję mały urlop mojemu gardziołku.
Rodzice uważali, że to codzienna porcja świeżych wrażeń w połączeniu z leśnym powietrzem przyniosła efekt w postaci przespanych nocy. Nie wyprowadzałam staruszków z błędu. Dorośli też mogą wierzyć w swoje bajki.
Prawdą jest natomiast, że energię i życiowy wigor zostawiałam w basenie. Uwielbiam kąpiele w ogromnej wannie, zwanej pływalnią! Wielką przyjemność sprawiała mi zwłaszcza zabawa na zjeżdżalni wodnej.
Najpierw dostojnie wspinałam się po schodkach słonika z nadzieją na frajdę, potem z ekscytacją wygodnie sadowiłam się na szczycie, a następnie z… Następnie nie było czasu na żadne emocje, na nic, bo zanim zdążyłam pomyśleć, to już pędziłam w dół!
Plusk – Okruszek szczęśliwie wylądował w wodzie!
Jeszcze tylko małe „chlapu chlap” i znowu rozlegało się „tup, tup” po schodkach…
Ach, mogłam tak dokazywać bez końca!
No, może z małą przerwą na kąpiel w wanience pełnej bulgoczących bąbelków!
Takie same bąble potrafię robić w kubeczku, gdy piję soczek przez słomkę.
Zresztą zdradzę Wam więcej. Zdarzyło mi się jeść bąbelkową zupę mleczną…
Kąpiel w bąbelkach działała relaksująco nie tylko na mnie, energetycznego Okruszka, ale też na mojego „nerwowozapalnego” tatusia i „stresonieodporną” mamusię.
Ach, teraz miło wspominam te błogie chwile!
Na wczasach, poza spotkaniami z misiem i baraszkowaniem w wodzie, szalałam na placach zabaw.
Podglądałam płochliwe króliki, obserwowałam zadziorne kozy, przyglądałam się plotkującym kurom. A gdy padał deszcz, spędzałam czas w sali zabaw, wewnątrz budynku. Tam nigdy nie brakowało mi zajęć!
Pławiłam się w basenie z kulkami, kołysałam na bujaku, rzucałam piłeczkami czy po prostu biegałam i skakałam, gdzie popadnie.
Ale nie myślcie sobie, że cały dzień upływał mi tylko na beztroskich hulankach i swawolach. Co to, to nie! Starałam się być użyteczna. Grabiłam liście przed naszym domkiem.
Próbowałam wprowadzać swoje porządki w kuchni, musztrowałam starsze rodzeństwo, wymyślałam różne psoty; wiadomo, żeby czasem nie wyjść z wprawy.
Czas mijał szybko. Nawet za szybko!
Ostatniego dnia spotkała nas niespodzianka pogodowa.
Z nieba spadły białe, puchowe gwiazdeczki. Przypominały watę cukrową, więc otworzyłam buzię, żeby posmakować, czy małe waciki są równie słodkie i pyszne w smaku, ale wtedy spotkało mnie rozczarowanie. Płatki okazały się mokre i zimne. Brrr…
W Polsce, zimą, widok białych kuleczek lecących z nieba nikogo nie dziwi, w Holandii jednak te waciki chyba mają większą moc. Tegorocznej zimy przytrafiły się dopiero drugi raz!
Pewnie dlatego ludzie przyglądali im się z wielkim zainteresowaniem.
Jedni się uśmiechali i zachwycali, z kolei inni złorzeczyli i biadolili.
No i ponoć te niepozorne strzępki waty sparaliżowały ruch drogowy!
My też wracaliśmy z ferii powoli, wolno, wolniutko…
Na szczęście dojechaliśmy do domu bez przeszkód i teraz nasze życie wróciło do normy. Dzieci chodzą do szkoły, tatuś do pracy, a ja spędzam czas z mamusią. Ale nie narzekam.
Co prawda dni mijają nam podobnie, (mama nazywa to rutyną, ja – stałym rytmem), lecz niekiedy zdarzają się mniejsze, bądź większe, odstępstwa od normy.
O, na przykład w miniony piątek!
Robiłyśmy z mamą zakupy w sklepie. Niby nic nowego, codziennie tam chodzimy.
Mama wkłada do koszyka różne produkty, ja siedzę w wózku i cierpliwie rozglądam się po otoczeniu (czytaj „nie przeszkadzam”). Oczywiście najchętniej wyskoczyłabym z wózka i pomogła mamie zdejmować towary z półek, ale ona nawet nie chce o tym słyszeć.
Jej strata, nie pozwala sobie pomóc! Żeby mnie zatrzymać w wózku, daje mi ciepłą bułeczkę. I tak sobie chodzimy po sklepie: mama wybiera produkty, a ja skubię kajzerkę. Zapowiadało się, że w ten piątek wszystko będzie tak samo. Ale nie było.
Jak zwykle pokazałam mamusi, że chcę bułkę.
Jak zwykle ona dała mi ją, ale … w tym momencie pani zza lody zaczęła krzyczeć na moją mamę. Zwróciła uwagę, że w sklepie nie wolno jeść. Mamusia powiedziała, że zawsze wspomina przy kasie o bułeczce i płaci za nią, ale sklepowej pani wcale to nie przekonało. Nakazała zabrać mi kajzerkę i włożyć do koszyka.
Mama się zdziwiła, bo dotychczas nikt z personelu nie zwracał nam uwagi, że źle postępujemy. Uprzedziła panią, że pewnie zacznę płakać, jak zabierze mi bułkę, lecz kobieta wzruszyła ramionami i powiedziała „to już nie mój problem!”
Mamie zrobiło się przykro, nic nie odpowiedziała, bo co tu można mówić. Gdy zabrała mi bułkę, byłam tak zdziwiona, że w pierwszej chwili aż zapomniałam płakać, jednak za chwilę już nadrobiłam. Z nawiązką! Rozumiecie, musiałam być lojalna wobec mamusi.
Skoro ostrzegła, że „bejbi” będzie płakać, to „bejbi” zapłakało głośno, co by matka na kłamczuchę nie wyszła…
Tak po prawdzie z jedzeniem w sklepie sprawa do końca nie jest jasna.
Często zdarzają się promocje i w koszyczkach leżą kawałeczki ciasta i sera, przeznaczone specjalnie do degustacji, czyli po to, by jeść!
A teraz wybaczcie, na tym zakończę moją notatkę.
Mam jeszcze do przemyślenia ważną sprawę. Skoro w sklepie zabraniają mi jedzenia, to muszę wymyślić nową strategię zachowania się w czasie zakupów.
Postawić na zrzucanie towarów z półek, leżenie na podłodze czy krzyczenie? Co radzicie?
Bo skoro dla sprzedawcy – “to nie problem”;)
Ha, drżyjcie pracownicy (a przy okazji klienci) pewnego holenderskiego supermarketu!
Na zakupy nadszedł czas, Okruszek właśnie się zbliża…
ma poczucie humoru mały Okruszek 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ale wspaniała wyprawa. Miś to moja pierwsza miłość z dzieciństwa. Nigdy go nie zapomnę! A co do historii ze sklepu, ech że też czasami ludzie po prostu nie dadzą sobie spokoju ze swoimi dziwnymi pomysłami! Buziaki i uściski dla kochanego Okruszka! 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję serdecznie, „Cichosza” i Nastko z „Pluczycia” za sympatyczne słowa oraz za przeczytanie Okruszkowej recenzji. Jest mi miło, że zostawiłyście swój „ślad”:) Pozdrawiam.
PolubieniePolubienie
Świetny,życiowy opis.Okruszek „łapie za serce”.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Aga, bardzo się cieszę, że spodobał Ci się wpis mojego Okruszka. Miło, że do nas zajrzałaś i napisałaś. Pozdrawiam serdecznie:)
PolubieniePolubienie
Okruszek jest uroczy i ciekawe ma życie, jak to Okruszki:)
Pięknych Świąt dla Okruszka i dla całej Waszej rodziny, a na wiosnę tylko miłych i wyrozumiałych pań w sklepach:)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję serdecznie za tak piękne życzenia i komplementy dla Okruszka. Bardzo nam miło… Masz rację, oby zajadanie bułeczki nikomu w sklepie już nie przeszkadzało;) Tobie też wszystkiego dobrego, wiosny w sercu. Pozdrawiam:)
PolubieniePolubienie