Rzecz niebywała, dziś nie musiałam toczyć bojów o miejsce przy komputerze z żadnym domownikiem! Mama wręcz sama zagoniła mnie do laptopa.
– Siadaj i pisz, Okruszku – zażądała. – Wyjaśnij wszystko, co napisałaś poprzednio na temat rzekomej zmiany w Twoim życiu. Bez żadnych insynuacji, podtekstów i dwuznaczności, bo już dziwne plotki zaczynają krążyć „na mieście”.
Ma być prosto i konkretnie. Dostałaś trudny temat do opracowania, więc życzę ci powodzenia!
Po czym mama wyszła z pokoju i zamknęła drzwi.
Nie do końca zrozumiałam jej słowotok, ale – jak mówi przysłowie – „Kobiet nie można zrozumieć, trzeba je pokochać.”
A ja kocham moją mamusię i nie chcę jej przysparzać trosk, dlatego wytłumaczę Wam, jaką życiową zmianę ostatnio miałam na myśli.
Owa nowość nosi nazwę „peuterspeelzaal”. Wiem, nic Wam to nie mówi.
Spokojnie, już wyjaśniam.
Starzy Czytelnicy pewnie pamiętają, że we wtorki chodziłam do domowego żłobka prowadzonego przez ciocię Geraldine.
Początki nie były łatwe…
Płakałam, złościłam się, nie chciałam tam zostawać.
Z czasem to się zmieniło, polubiłam ciocię i dzieci.
No i jak to w życiu bywa, gdy już mama i ja przyzwyczaiłyśmy się do wtorków spędzanych w domowym żłobku, okazało się, że nie będzie on mógł dalej egzystować.
Nie chcę Was zanudzać detalami odnośnie przyczyn tej sytuacji (notabene sama ich nie ogarniam). Gwoli jasności zaznaczam, że nie ma w tym winy opiekunki; raczej chodzi o przepisy, finanse i takie tam „dorosłe” sprawy, którymi taka mała dziewczynka jak ja nawet nie próbuje zaprzątać sobie umysłu.
W każdym razie wszystkim nam zrobiło się bardzo smutno.
Geraldine stwierdziła, że musi sobie szukać nowej pracy; mamusia przejęła się losem cioci, a mnie zwyczajnie było żal, że nie będę mogła dłużej bawić się z przyjaciółmi w kameralnym miejscu… Szkoda!
A jednak nie po raz pierwszy okazało się, że los potrafi zaskakiwać!
Teraz też przyszykował dla nas małą niespodziankę.
W tym samym dniu przyszły dwie wiadomości.
Rano spadł na nas zły „news” – żłobek Geraldine zaprzestanie działalność, natomiast po południu – mama odebrała telefon z dobrymi wieściami.
W końcu znalazło się dla mnie miejsce w „peuterspeelzaal”( 2,5 godziny przez cztery dni w tygodniu)! I znów należy Wam się małe objaśnienie.
Trzeba Wam wiedzieć, że w Holandii nie ma odpowiednika polskiego przedszkola.
W dniu czwartych urodzin dzieci zaczynają naukę w szkole podstawowej.
Natomiast do osiągnięcia tego wieku, maluchy mogą chodzą do całodziennych państwowych żłobków, do domowych żłobków (patrz: ciocia Geraldine) albo po prostu zostają w domu z mamą, babcią, ciocią czy prywatną opiekunką.
I właśnie dla tej ostatniej grupy maluszków, państwo kieruje ofertę „peteurspeelzaal” („peuter” – dziecko w wieku 2- 4 lat, „speel” – zabawa, „zaal” – sala).
W Holandii takie „sale zabaw” istnieją praktycznie przy każdej podstawówce, bo ich założeniem jest przygotowanie dzieci do nauki poprzez zabawę.
Maluchy uczą się słuchania poleceń nauczyciela i współpracy z kolegami.
Miejsce w „peuterspeelzaal” w zasadzie należy się każdemu dziecku w wieku 2- 4 lat zamieszkałemu w Holandii (niekorzystającemu z całodziennego żłobka) jak psu buda, jednak pierwszeństwo mają dzieci obcokrajowców (w tym ja, Polka).
I powiem Wam, że fakt ten rodzi niesnaski w społeczeństwie.
Rodowici Holendrzy uważają, że potomkowie imigrantów „zabierają” ich pociechom miejsca w „salach zabaw”. Myślę, że mają sporo racji.
Moja rodzina mieszka w dzielnicy wieloetnicznej, toteż typowego Holendra (takiego „z dziada pradziada”) szukać tu można ze świecą.
Jako że większość mieszkańców stanowią cudzoziemcy, dlatego nawet ja (uprzywilejowana pod tym względem imigrantka) musiałam stosunkowo długo czekać aż znajdzie się dla mnie miejsce w „sali zabaw”.
We wrześniu powiedziano mamusi, że w najbliższej placówce gwarantują przyjęcie mnie dopiero w kwietniu 2017 r., czyli praktycznie w moje trzecie urodziny (szmat czasu).
Gdy tymczasem mój kolega Aleks, mieszkający w centrum miasta, poszedł do “sali zabaw” dokładnie w dniu drugich urodzin.
Z kolei dla mojej sąsiadki, dziewczynki starszej ode mnie o kilka miesięcy, w ogóle nie przewidziano miejsca w peuterspeelzaal. Dlaczego?
Bo jest Holenderką, zna język niderlandzki, toteż uznano, że powinna poradzić sobie w szkole bez uprzedniego przygotowania. Jej rodzice mają o to wielki żal (moim zdaniem – słusznie), ale tu już wkraczam na grunt polityczny.
Grząski i bagnisty, grożący ubłoceniem…
W każdym razie, 23 stycznia 2017 r., uczyniłam kolejny kroczek milowy w swoim życiu, bo zaczęłam uczęszczać do „peuterspeelzaal”.
Przez pierwszy tydzień trochę popłakiwałam i mama musiała zostawać ze mną w klasie, ale wkrótce oswoiłam się z nowym miejscem, paniami i większą liczbą dzieci.
Wiecie, że tam jest nas aż piętnaścioro?
Wyobrażacie sobie, ile dźwięków potrafi wydobyć się naraz z tylu gardziołek?
Oj, bywa głośno!
Ale są też plusy – w dużej grupie można się wspaniale bawić w kręgu, śpiewać piosenki, tańczyć.
No i okazało się, że drzemie we mnie jeszcze jeden talent, tym razem – plastyczny. Zaczęłam masowo produkować rysunki i przynosić do domu swoje prace.
Mama stwierdziła, że przydałby się nam dodatkowy pokój pełniący jednocześnie rolę magazynu i galerii.
Gromadzilibyśmy tam dzieła artystyczne wytwarzane przeze mnie, brata i siostrę.
A tak w ogóle to te dwie godzinki w „sali zabaw” mijają nie wiadomo, kiedy.
Zaledwie mama odprowadzi mnie na miejsce (9 godzina), ani się spostrzeżemy, a już nadchodzi czas odbioru dzieci (11.30).
Raz w miesiącu również rodzice mają swoje spotkanie „koffieochtend” (poranek przy kawie). Dowiadują się wówczas, czego się uczymy, poznają odpowiednie słownictwo i sami robią prace plastyczne. Fajnie, prawda?
Przynajmniej mamusia ma szansę wypić kawkę w gronie innych rodziców i tym samym nie grozi jej nuda.
Oj, ale się rozgadałam! Jesteście jeszcze ze mną czy już pouciekaliście?
Trudny i niewdzięczny temat dziś mi się trafił…
Mam tylko nadzieję, że mama doceni moją robotę i przestanie się boczyć z powodu rzekomych „plotek”, które rozsiałam.
Udowodniłam, że mały Okruszek nie boi się nawet „ciężkich” tematów takich jak edukacja i polityka!
Właśnie, jeszcze a propos polityki – 15 marca w Holandii odbędą się wybory.
Nasza skrzynka przez kilka tygodni była bombardowana ulotkami pełnymi obietnic i pomysłów na nową, piękniejszą Holandię.
Moje rodzeństwo poznało kilka partii politycznych w szkole na przedmiocie „Rozumienie wiadomości”. Siostrze najbardziej spodobała się grupa, dla której priorytetem jest pomoc zwierzętom, a brat trzyma kciuki za „Partię piratów” ze względu na oryginalność nazwy. Ponoć jeden pan (z charakterystycznymi gęstymi, siwymi włosami) będzie się starał czynić wszystko, co w jego mocy, by Holandia była „znowu dla Holendrów” („Nederland weer van ons”). Chyba nie przepada za obcokrajowcami… Za mną też?
To aż dziwne, bo dotychczas spotykałam się wyłącznie z przejawami sympatii i uwielbienia.
Nie rozumiem polityki.
Ale ponoć nawet niektórzy dorośli jej nie pojmują, więc jestem usprawiedliwiona.
Przepraszam, że dziś zajęłam się takimi poważnymi tematami.
Obiecuję, iż na lżejsze i przyjemniejsze zagadnienia przyjdzie czas wkrótce, w marcowej kartce z mojego pamiętnika.
Cześć Okruszku!
Fajna i bardzo dojrzała z Ciebie dziewczynka. Napisałaś tekst ze słowami, których dużo starsi od Ciebie nie ogarniają 😉
Przykro mi z powodu Cioci Geraldine, mam jednak nadzieję, że nadal będziesz ją widywać.
Przekaż Mamusi proszę, że pół dnia próbowałem dzisiaj odpowiedzieć jej na komentarz pod poprzednią notką, ale wszystkie mi „zjada” 😦
Ściskam i ją i Ciebie 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Cześć Celcie!
Dziękuję za komplementy.
Niektórzy uważają, że jestem dojrzalsza za sprawą posiadania starszego rodzeństwa, ale ja mam własną teorię na ten temat;).
Z ciocią Geraldine nie rozstałyśmy się tak definitywnie.
Dobre znajomości należy pielęgnować, a nie ucinać.
Odnośnie Twojego wczorajszego komentarza, który nie chciał się pojawić – nic nie powiedziałam mamusi, bo zapewne byłaby bardzo zakłopotana, współczująca, przepraszająca, a i tak nic by nie pomogła, ponieważ jest absolutnie „nietechniczna”.
Zazwyczaj komentarze dochodzą, mama nic nie usuwa chyba że coś by było wulgarnego, ewidentnie obraźliwego lub „spam” – a to na pewno nie TY:)
Ja, i w tym wypadku, mam swoją teorię: uważam, że zaadresowałeś komentarz do niewłaściwej osoby:) Popatrz sam – gdy napisałeś do mnie, a nie do mojej mamy, to bez problemu wszystko doszło:)
Żeby choć trochę zrekompensować Twój stracony czas i nerwy – przesyłam Ci mój słodki uśmiech numer 3, przeznaczony dla wyjątkowych osób w wyjątkowych sytuacjach:) 🙂
Ciao!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
ale dzielna jesteś 😀 brawa wielkie… no teraz to jesteś już dorosła 😀
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Prawda? Też tak myślę:) Żeby tylko jeszcze rodzice i rodzeństwo docenili tę moją dorosłość. 🙂 Dziękuję serdecznie.
PolubieniePolubienie
Teraz już wszystko wiem! Przygotowania do szkoły brzmią bardzo poważnie i dorośle!
Pozdrawiam i dużo uśmiechu (i zabawy!) życzę, M.
(P.S. Zdjęcia bardzo poprawiły mi humor. Dziękuję!)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Martynko, wielką przyjemność sprawiłaś mi swoimi słowami.
Wspaniele, że zajrzałaś i mogłam w jakiś sposób poprawić Ci humor:)
Dziękuję i również pozdrawiam:)
PolubieniePolubienie
Ale Wy macie tam fajne rzeczy w tej Holandii, taka sala zabaw to super sprawa! I te spotkania na kawkę dla rodziców wraz z wykonywaniem prac plastycznych – rewelacja! Politykę ogarnąć nie jest łatwo, a w Polsce chyba jeszcze trudniej niż w wielu innych krajach.
Cudownie… ja też chcę do takiej sali zabaw! Może np. zamiast do pracy?
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Cześć Olu, wiesz istnienie takich „sal zabaw” związane ze specyfiką społeczności holenderskiej. Tu współegzystują przedstawiciele różnych narodowości, Holandia jest przykładem społeczeństwa tzw. „multi – kulti”.
Spędzanie codziennie dwóch godzin w „peuterspeelzaal” ma pomóc dzieciom różnych nacji w przyswojeniu sobie języka niderlandzkiego.
Te same dzieciaki, wieku 4 lat, pójdą do holenderskich szkół i będą musiały sobie poradzić z nauką w języku holenderskim, który często nie jest ich językiem ojczystym…
Jednocześnie realizując projekt „peuterspeelzaal” pomyślano też o rodzicach, głównie obcokrajowcach. Idea jest taka, by w ramach tych comiesięcznych spotkań dorośli również uczyli się słownictwa i poznawali różne techniki plastyczne, które potem mają wykorzystywać bawiąc się z dzieckiem w domu.
A praca w takim miejscu jest fajna ze względu na małą ilość godzin i „słodycz” dzieciaków w tym wieku. Idealna praca dla starszych kobiet, które nie miałyby siły pracować na cały etat, a jeszcze chcą być aktywne zawodowo.
Dziękuję Oleńko i pozdrawiam:)
PolubieniePolubienie
Okruszku, ja naleze do tych doroslych co ani troche nie rozumieja polityki;) I dobrze mi z tym:) Powiedz swojej Mamusi, ze ja, podczas spotkan ”kawowych” z innymi mamami, w koncu odwazylam sie (i dzieki temu nauczylam) mowic po niderlandzku! Ciekawe, co piszesz o zazdrosci Holendrow co do pierwszenstwa w dostaniu sie do peuterspeelzaal – na polnocy z tym sie nie spotkalam… moze dlatego, ze tutaj wiekszosc Holenderek, takich z dziada-pradziada, pracuje i nie wysyla dzieci do peuterspeelzaal tylko do zlobkoprzedszkola?
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Czpissiku, dziękuję za Twój miły komentarz, choć nie wiem, czy zauważyłaś – to jest stary post, sprzed pięciu lat. 😉
Nie mam odwagi prześledzić go wzrokiem, by sprawdzić, co ja wtedy nawypisywałam (a internety są bezlitosne, nic nie ginie 😉 ), ale z sentymentem obejrzałam zdjęcia maleńkiego Okruszka, słodziaka. Pozdrawiam serdecznie.
PolubieniePolubienie
Nie zauwazylam:DDD Osiagam szczyty swojego roztrzepania;)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Słodka jesteś. 🙂 Rozczuliłaś mnie, Czipssiku. 🙂
PolubieniePolubienie