Mój ukochany miesiąc maj nieubłaganie dobiega końca, zatem najwyższa pora na tradycyjną notatkę w dzienniku, tym bardziej, że sporo się u nas działo.
Pamiętacie? Ostatnio opowiadałam Wam o swoich trzecich urodzinach.
Był tort z Elsą i Anną, tron, korona oraz berło, które potrafi wyczarować marchewkowe babeczki. Natomiast zaraz po tej uroczystości nasz dom został nawiedzony przez gości z Polski. Za ich sprawą, moje dotychczas spokojne, a czasem wręcz nudnawe dni przeszły kosmiczną metamorfozę.
Odtąd wciąż coś się działo, każdy czegoś chciał, wszyscy mówili jeden przez drugiego, na dodatek rzadko ktoś kogokolwiek słuchał. Choć dotąd uważałam siebie za dziewczynkę rezolutną, wszędobylską; słynącą ze sprytu, intryg i szalonych pomysłów; to – powiem Wam szczerze – tym razem „wymiękłam”, a moja cierpliwość została poddana nie jednej próbie.
Cóż, na początku taka „pełna chata” nawet mi się podobała.
Z racji swoich niedawnych urodzin – zostałam obsypana podarkami.
Wśród książeczek, naklejek, gazetek, garnuszków – znalazło się parę kandydatów na moich nowych ulubieńców: długowłosa Roszpunka, pluszowa Masza, Teletubiś Po no i bohater numer jeden, czyli Olaf (potrafiący ruszać głową i sunąć po podłodze jak po śniegu).
No i jeszcze jedna istotna sprawa: goście oznaczają słodycze!
Ano tak! Po pierwsze – w babcinej torebce zawsze można znaleźć słodką przekąskę pod nazwą „dziadkowie są od rozpieszczania”, a po drugie – goście o określonych porach dnia koniecznie “muszą napić się kawy” (oczywiście każdy o innej godzinie), a moja mamusia wraz z porcją kofeiny zawsze serwuje coś pysznego.
W tajemnicy przed Okruszkiem (niby!) i poza zasięgiem Okruszkowego wzroku (niby!), stawia na stole świąteczną paterę wypełnioną ciasteczkami, ciastami i wszystkim, co smaczne, a zakazane na co dzień (nie wystawione na widok publiczny, a pewnikiem schowane gdzieś „po szafach” i podjadane przez wszystkich poza biednym najmłodszym dziecięciem).
W tym momencie muszę się Wam wyżalić: moi szanowni rodzice stworzyli sobie stosowną do swoich (powtarzam: swoich) potrzeb filozofię, której główna myśl zawiera się w zdaniu: „Nam, dorosłym, chipsy i czekoladki już ani nie pomogą, ani nie zaszkodzą, natomiast Okruszek jest jeszcze młody i zdrowy, toteż należy, ustrzec go przed „niezdrową żywnością”.”
No i, w imię tychże zasad, na podwieczorek i na drugie śniadanie zazwyczaj dostaję owoce, rodzynki, chrupki kukurydziane lub ewentualnie domowy wypiek.
I właściwie całkiem dobrze mi z tym było dopóty… dopóki moje kubki smakowe nie poznały smaku czekolady i tym samym nie zorientowałam się, że może być jeszcze lepiej, ba, dużo, dużo lepiej!
Serwując gościom słodkie przekąski, mamusia zapomniała, że jej córa została obdarzona niedźwiedzim węchem, sokolim wzrokiem, a dodatkowo umie przyczaić się w bezruchu niczym lisiczka przy kurniku.
Wystarczy chwila maminej nieuwagi (o którą nietrudno przy dużej liczbie osób) i… hop – właśnie kolejne ciastko wylądowało w buzi Okruszka!
A potem mama dziwi się, że jej dziewczynka już któryś dzień z rzędu nie chce jeść obiadu… O, matczyna naiwności!
Niestety, wraz z wyjazdem gości, patera pełna podniebiennych rozkoszy, została opróżniona co do okruszka (nie mylić z Okruszkiem!), umyta i schowana na dnie kredensu. Cóż można poradzić?
Choć żal mi serce ściska, to znowu zjadam obiady…
Jak już wspominałam, początkowo cieszyłam się z otaczającego mnie zewsząd towarzystwa. Czułam się niczym królowa posiadająca do swej dyspozycji liczną służbę: jedna babcia była od spacerów, druga od zabawy, jeden dziadek służył „do tego”, drugi do „do owego”, ciocia była do czesania, a wujek do uśmiechania…
To tak przykładowo oczywiście!
Mogłam rządzić wszystkimi, rozkazywać im i ustawiać po kątach.
A potem patrzeć, jak biegają wokół mnie z potulnymi minami próbując mi się przypodobać:
„Okruszku, pobawisz się dziś ze mną?”
“Okruszku, teraz jest moja kolej na zabawę z tobą.”
“Nieprawda! Ja byłam pierwsza/y w kolejce…”
To, co pierwotnie napawało mnie dumą, po kilku dniach zaczęło mnie męczyć.
Już nie chciałam służby!
Denerwowało mnie, że byłam odprowadzana do „peuterspeelzaal” przez sztab ludzi.
Ja rozumiem, że jestem VIP-em, ale bez przesady!
Ludzie, dajcie mi żyć!
No i gdy jednocześnie babcia X i babcia Y wołały do mnie „Ciu ciu ciu, chodź do mnie wnusiu”, i „Ti ti ti, wnuczko, lepiej podejdź do mnie” – zerkałam to na jedną, to na drugą, a potem zwiewałam w całkiem przeciwnym kierunku.
Do mamy.
Albo do cioci, która najbardziej przypominała mi mamusię…
I tak to było śmiesznie…
Aż w końcu nadszedł wielki i wyjątkowy dzień – I Komunia Święta mojego brata. Wszyscy się wystroili, że ledwo kogokolwiek poznałam.
Największego szoku doznałam jednak na widok samego brata!
Wyobraźcie sobie tylko: oto ten, który zawsze chodzi w spodniach (i to najczęściej w dresowych) nagle założył sukienkę!
Do tego bieluśką jak mój nowy Olaf…
Nic dziwnego, że śmiałam się na ten widok do rozpuku!
Byłam przekonana, że to jest jakiś kawał albo nieporozumienie.
Że zaraz wszystko wróci do normy i braciszek znowu wskoczy w dresy.
A tu nic z tych rzeczy!
Dodatkowo chłopak włożył eleganckie buty, których zresztą szczerze nie znosi.
W ręku trzymał świecę.
Tak, tak… Trzeba przyznać, że zadziwił mnie mój braciszek… do momentu aż w kościele ujrzałam pozostałych chłopców wyglądających identycznie jak Groszek.
Wtedy zrozumiałam, że te białe sukienki i świece muszą mieć związek z ową słynną „komunią”, o której w moim domu ostatnio w kółko się mówiło.
A potem zaczęła się msza.
I trwała, i trwała… I trwała… długo dłużej niż zazwyczaj.
Najpierw ksiądz opowiadał, później dzieci mówiły, chór śpiewał aż… zasnęłam!
No i tym sposobem przespałam „komunię” brata.
Nie widziałam tego ważnego wydarzenia, dla którego goście pokonali tak wiele setek kilometrów.
Ale wiecie, fajnego mam brata, bo wcale się na mnie nie gniewał!
Hmm…
Co prawda brat się nie gniewa, ale za to mama NA PEWNO się pogniewa, jeśli napiszę więcej. Wiem, że ona zamierzała podzielić się z Wami swoimi komunijnymi wrażeniami. Może się zdenerwować, gdy odkryje, że sprytna córcia już ją ubiegła i tym samym pokrzyżowała mamine plany.
Muszę działać szybko – niczym pantera.
Uwaga, naciskam komendę „Publikuj”… i jest!
Udało się.
Mamusiu, jestem szybsza!
Oj, trudne to życie łasucha….a i tumult rodzinny trzeba czasem przeżyć, by docenić spokój i codzienność. Bo imprezy dla dorosłych to żadna atrakcja dla dzieci, zwłaszcza gdy muszą uważać by się nie ubrudzić…
Wszystkiego dobrego dla całej rodzinki 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękujemy, Jotko:)
Po najeździe gości, wróciły stare porządki, znów jest spokojnie i nieco monotonnie, aczkolwiek małe dzieci chyba wolą taką rutynę, starsi zresztą też.
Najbardziej ckni się dzieciom w wieku szkolnym, oni lubią taki gwar i harmider – zawsze znajdzie się ktoś chętny do gry w piłkarzyki lub eurobiznes. 😉
Pozdrawiamy serdecznie:)
PolubieniePolubienie
Taki Olaf to musi być super! Na pewno się cieszysz, Okruszku, z nowego przyjaciela. 🙂 Ja ostatnio dostałam pluszowego białego szczurka. Niestety nie sunie po podłodze, ale jaki jest pocieszny. 🙂
Od razu cieplej na serduchu po takim rodzinnym wpisie.
Życzliwości, M.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Martynko, a nam się „od razu cieplej na serduchu” zrobiło po przeczytaniu Twojego serdecznego komentarza, za który obie z mamusią bardzo dziękujemy. 🙂
Fajnie, że pluszowe prezenty nie są zarezerwowane wyłącznie dla dzieci.
To napawa optymizmem.:)
Pozdrawiamy gorąco Ciebie i szczurka:)
PolubieniePolubienie
Jesteś kawał spryciuli, Okruszku!
Tylko patrzeć jak się dobierzesz do tej schowanej patery z łakociami – tuż pod nosem Mamusi i Tatusia! Nigdy się nie zorientują! 😀 A ta ich filozofia powiem Ci, ma trochę sensu. Słodycze, jak i wszystko, są dla ludzi, pewnie – ale o własne zęby, zdrowie i figurę trzeba dbać od najmłodszych lat. A tak między nami Ci powiem, że te substytuty czekolady też smaczne… Rodzynki, chrupki, owoce… Żyjecie z rodzeństwem jak pączek w maśle!
A z babciami i dziadkami to już w ogóle! Spędzajcie wszyscy troje z nimi jak najwięcej czasu, masz niesamowite szczęście… Ja już nie mam ani Babci, ani tym bardziej Dziadka. Może Mamusia coś Ci mówiła o zeszłym roku…
W ogóle ja uwielbiam takie rodzinno-przyjacielskie spotkania bardzo, zatem trochę Ci zazdroszczę. A swoją I Komunię pamiętam do dzisiaj – też miałem taką samą sukienkę i świecę, jak Twój Braciszek ;)))
Jak zawsze, uściskaj proszę mocno swoją Mamę ode mnie. I wiesz co? Znam sposób, żeby się na Ciebie nie pogniewała za publikowanie 🙂 Weź ją z zaskoczenia – podbiegnij kiedy się nie spodziewa, daj jej wielkiego buziaka i powiedz na uch, że kochasz. Wymięknie na miejscu, uwierz ;)))
Pozdrawiam Cię serdecznie, Okruszku!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Celcie, znów mnie rozbroiłeś swoimi ciepłymi słowami…
Dziękuję za ten list, bo to przecież bardziej list niż komentarz…
Nazwałeś mnie „kawałem spryciuli” i słusznie – dokładnie taka jestem.
Rozgryzłeś mnie, więc muszę przyznać, że niezły z Ciebie psycholog…
A na pewno dobry i empatyczny człowiek!
Bardzo mi przykro z powodu Twojej Babci.
Busia, prawda? Tak, mama coś mi wspominała…
😦 😦 😦
Chciałabym, żeby spotykało Cię samo dobro, tak bardzo na nie zasługujesz.
Busia jest teraz w Tobie – w Twoim sercu, w głowie, we wspomnieniach, wspólnie spędzonych chwilach. Moja mamusia mówiła, że po trosze czerpiemy z ludzi z którymi dużo przebywamy, czasem nawet upodabniamy się do siebie.
Ale to chyba bujda, bo choć spędzam wiele czasu z moim rodzeństwem uważam się za znaczenie mądrzejszą i cwańszą od nich…
Sposób, który mi zdradziłeś – ma wysoką skuteczność.
Znam go i stosuję odkąd nauczyłam się mówić „kofam”.
Prościzna! Na razie nie mam żadnych problemów z okazywaniem uczuć, ale z moich obserwacji wynika, że
z każdym kolejnym rokiem życia umiejętność ta staje się coraz trudniejsza, a wylewność maleje…
Trochę dziwię się, że lubisz przyjęcia rodzinne, ja – na razie za nimi nie przepadam.
Wprowadzają chaos w mój poukładany rytm dnia, męczą, nużą…
Jedyny ich plus to możliwość ubrania ładnej kiecki (uwielbiam się stroić) i ta patera ze słodyczami na stole. Hi hi…
Pa, Celciku – dziękuję za Twoją dobroć.
PolubieniePolubione przez 1 osoba