Już dwa tygodnie minęły od naszej przeprowadzki, a my wciąż nie oswoiliśmy nowego domu. Tak jak pisaliście w komentarzach – potrzeba czasu.
Czasu, by nazbierać wspomnień, obrosnąć w dobre wydarzenia, obłowić się w emocje. No i czasu na umeblowanie się. Wiadoma sprawa – piętrzące się pudła nie wprowadzają domowej atmosfery, wprost przeciwnie – potęgują wrażenie tymczasowości i bylejakości.
Skorzystaliśmy z okazji, że wczorajsza sobota była wolna od zajęć w polskiej szkole i sprawiliśmy sobie małą wycieczkę – objazdówkę po okolicznych „kringloopach.” Tak, wiem: jeśli nie mieszkacie w Holandii, ta nazwa nic wam nie powie.
Mnie, do niedawna, też nic nie mówiła, jednak po wczorajszym maratonie po tych przybytkach, stwierdziłam, że kringloopy są świetną inicjatywą, na pewno wartą opisania na blogu.
Nazwa „kringloop” oznacza: cykl, proces, recykling.
I o to w tym wszystkim chodzi! O dawanie przedmiotom drugiego życia.
Holendrzy, podobnie jak Szkoci, w powszechnej opinii mają przydomek skąpców i chciwusów. Takich, co to tylko szukają okazji, by kupić coś tanio, sprzedać korzystnie, zarobić, a nie stracić.
Żyłkę do interesów otrzymali w spadku po przodkach – kupcach, pragmatyzm wyssali z mlekiem matki, a w DNA mają zakodowaną informację, że marnowanie rzeczy jest wstydem, wyrzucanie czegoś użytecznego Holendrowi po prostu nie przystoi.
Sknerusy czy nie, mieszkańcy Niderlandów uwielbiają pchle targi i kringloopy (właśnie, pora do nich wrócić). A zatem, czym jest kringloop?
To dom towarowy z używanymi rzeczami, gdzie można kupić „mydło i powidło”, czyli praktycznie wszystko: meble, książki, zabawki, odzież, naczynia, sprzęty domowe, elektronikę, mulitmedia, rowery…
Ceny są przystępne, przyjazne dla portfela, a czasami wręcz symboliczne (np. meble od kilku euro do kilkuset, rowery za ok. 45 euro, porcelanowe kubeczki i talerzyki 50 centów od sztuki).
Celem kringloopów jest ograniczenie marnotrawstwa i promowanie ponownego wykorzystania przedmiotów. Pierwsze sklepy recyklingowe powstały w Holandii w latach osiemdziesiątych XX wieku i wrosły w tutejszy krajobraz niemal tak samo jak wiatraki i tulipany, dziś jest ich ponad 1 700 (dane z 2017 r. za Wikipedią), czyli praktycznie w każdym holenderskim mieście znajduje się kringloop (często nie jeden).
Nie należy ich mylić z popularnymi w Polsce lumpeksami i sklepami z używanymi meblami. Mimo iż również oferują rzeczy „z drugiej ręki”, przyświeca im inna ideologia.
Przede wszystkim nikt na nich nie zarabia (bynajmniej z zasady).
Kringloopy zaopatrują się w towar, który ludzie oddają dobrowolnie i za darmo.
Czasem są to przedmioty przekazane po zmarłych, ale najczęściej osoby prywatne pozbywają się w ten sposób nieużywanych już rzeczy. Zamiast pieniędzy mają satysfakcję i pewność, że oddane przedmioty uszczęśliwią kogoś innego.
Zanim towar trafi na półkę, musi przejść szereg czynności w magazynie takich jak: sortowanie, czyszczenie, segregowanie i ewentualną reperację.
Wymaga to pracy wielu rąk, a mimo to koszty utrzymania kringloopu są niskie.
Powód? Prosty: znajdują tu zatrudnienie głównie wolontariusze oraz osoby, którym trudno znaleźć się na rynku pracy (bezrobotni, osoby z niepełnosprawnościami czy niskokwalifikowane).
Dochód ze sprzedaży w przeważającej części jest przeznaczony na cele charytatywne, ochronę środowiska, różne projekty w Afryce, Europie Wschodniej i na Bliskim Wschodzie (jak w przypadku sieci Dorcas).
Pięknie to pomyślane, prawda?
Zobaczcie: nie dość, że można coś tanio kupić (w tym: antyki, przedmioty vintage, niekiedy prawdziwe perełki), to przy okazji jeszcze można komuś pomóc.
A to nie wszystko, co więcej – dbamy o środowisko naturalne, ponieważ w kringloopach w ogóle nie używa się toreb foliowych i papieru do pakowania.
W zamian na półkach leżą stare pocięte gazety.
Kupiłeś wazonik czy filiżankę? Bądź świadom, że w kringloopie nikt ci tego nie zapakuje. Sam musisz się poczęstować gazetą, wcześniej zadbać o torbę bądź pudełko.
Oczywiście, jeśli chcesz kupić meble lub przedmioty wielogabarytowe, nie ma problemu – za mniejszą lub większą opłatą (zależną od kilometrów dzielących dom od sklepu), wszystko zostanie dowiezione na miejsce.
Wiecie, tak się złożyło, że ostatnio czytałam książkę o japońskiej filozofii „wabi – sabi” (stanowiącej alternatywę dla wszechobecnego konsumpcjonizmu).
Wabi – sabi promuje prawdziwość, skromność i bliskość natury.
Pozwala się starzeć (tak! na przekór powszechnemu kultowi młodości), co więcej – dostrzega piękno i magię w czymś nieperfekcyjnym np. w wyszczerbionym kubku, popękanej ceramice, zeschniętych kwiatach…
Świeżo po lekturze tej książki myślę, że Kraj Kwitnącej Wiśni ma jednak wiele wspólnego z Krajem Tulipanów. Może kwiaty są inne, ale filozofia podobna: przecież holenderskie kringloopy są kwintesencją japońskiego wabi – sabi.
A co Wy o tym myślicie? Lubicie meble „z duszą”?
Ja zauważyłam, że im jestem starsza, tym bardziej cenię prostotę i życie blisko natury. Idea, by pozwolić sobie i przedmiotom na pogodne starzenie się, cóż… całkiem mi się podoba.
Może jak wspólnie z dziećmi umeblujecie nowy dom, to stanie się im bliższy?
Idea mi się podoba, ale w Polsce raczej na niepełnosprawnych i wolontariuszy liczyć nie można, bo przecież muszą z czegoś żyć. Sama renta inwalidzka jest symboliczną, więc na pewno oczekiwaliby jakiegoś wynagrodzenia za swoją pracę.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Szarabajko, dzieciom dom już jest bliski. 😉
Gorzej z nami – z wiekiem coraz ciężej przychodzi adaptacja do nowego.
A co do wynagrodzenia, nie wyraziłam się jasno w artykule, ale ci pracownicy kringloopów (poza wolontariuszami) otrzymują normalną wypłatę.
Wiesz, tych sklepów jest bardzo dużo i każdy ma nieco inny charakter. Byliśmy w takim, w którym pracują wyłącznie wolontariusze, a całkowity dochód ze sprzedaży towarów jest przeznaczony na cele charytatywne.
Natomiast kringloop w naszym mieście szczyci się tym, że daje zatrudnienie (i pensję) osobom, które -z jakichś powodów – nie mogą się odnaleźć na normalnym rynku pracy.
PolubieniePolubienie
świetne miejsce 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Oj tak! Można znaleźć prawdziwe perełki.
A jak cieszy piękna porcelanowa filiżanka za 50 centów czy choćby kolorowa puszka do herbaty za 25 centów.
Raj dla wielbicieli antyków.
PolubieniePolubienie
Pokazane przez Ciebie przedmioty to prawdziwe skarby, u na sto wszystko raczkuje, jakieś sklepy ze starociami, stoiska na jarmarkach i festynach, ale przedmioty niskiej jakości, często zniszczone.
Ludzie, którzy potrafią odnawiać meble itp. szukają ich na wystawkach, śmietnikach.
Sama chętnie odwiedziłabym taki wielki sklep!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Podobałoby Ci się, Jotko, i na pewno znalazłabyś kilka drobiazgów cieszących oko.
My kupiliśmy wielki stół z prawdziwego drewna (na sześć osób) za 20 euro i kredens, taki właśnie „z duszą”.
Może te przedmioty trochę „trącą myszką”, ale ile historii w sobie noszą!
PolubieniePolubienie
Uwielbiam takie miejsca i połowa rzeczy, które posiadam, są z drugiej ręki. W Szwajcarii nazywa się to Brockenhaus 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
O, jak dobrze wiedzieć, że i w Szwajcarii są tego typu domy towarowe. 🙂
Pozdrawiam i dziękuję za komentarz. 🙂
PolubieniePolubienie
Belgowie to też naród uwielbiający wszystko, co z drugiej ręki… 😉 Więc my również mamy sporo kringloopwinkels, ale byliśmy tylko w jednym i to jeszcze zanim przeprowadziliśmy się tu na stałe. Za to co niedzielę w naszym miasteczku organizowany jest targ staroci i sporo osób się tam wystawia. Może też kiedyś skusimy się coś nabyć, choć wydaje mi się, że w takich miejscach trzeba umieć szukać 😉 Jeszcze w Polsce zaglądałam czasem do lumpeksu i zazdrościłam dziewczynom, które umiały wynaleźć ‚perełki’, ja albo nie miałam szczęścia, albo się do tego nie nadaję ;p
PolubieniePolubienie
Tak, czytałam, że w Belgii też macie kringloopy.
To chyba taka niderlandzka tradycja.
Ja w Polsce też lubię zajrzeć do „lumpków”, można znaleźć tam naprawdę piękne rzeczy, ale czasem ciężko trafić na właściwy rozmiar.
Niestety ja akurat jestem dość niska i przez to trudno mi coś dopasować – zazwyczaj nogawki spodni i rękawy swetrów są za długie.
Ale jak coś pasuje, to się cieszę. 🙂
PolubieniePolubienie
Takie meble! A ja tu muszę się zadowolić to nieszczęsną firmą na I. bo antyki chodzą w takich cenach, że niech ich drzwi [mogą być od szafy] ścisną! Jakże Ci zazdroszczę! Nic tylko wybierać i meblować 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Aksiniu, mnie zawsze bardzo się podobały meble z I.
Starsi Holendrzy kochają kringloopy, ale młodsi wolą Ikeę.
Ja jestem w średnim wieku, więc plasuję się pomiędzy. 😉
W sobotę w kringloopie widzieliśmy komplet z prawdziwego drewna: duży stół i do tego sześć krzeseł. Całość za 100 euro. Podobała nam się, nie było widocznych zniszczeń.
Jednak, gdy przesunęliśmy te krzesła, okazało się, że są tak ciężkie (wiadomo, drewno a nie sklejka), że zrezygnowaliśmy.
Dzieci męczyłyby się próbując odsunąć krzesło. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na drewniany stół w innym kringloopie, a krzesła weźmiemy może właśnie z I., na pewno jakieś w miarę lekkie.
PolubieniePolubienie
Cudowne miejsce! Brakuje mi takich w Polsce, bo teraz mieszkając w dużym mieście, widzę jak ludzie często wyrzucają porządne meble pod śmietnik czy do kontenerów. Grupy śmieciarkowe działają prężnie, ale można byłoby to w super sposób ominąć i dać im nowe życie, jeszcze dodatkowo komuś pomagając. A tak, często większość tych rzeczy moknie lub niszczeje na dworze. Tylko obawiam się, że ciągle bym tam chodziła szukać perełek do domu… 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dokładnie tak, jak piszesz, Maula – meble wystawione bezpośrednio na ulicę, szybko niszczeją i zwyczajnie ich szkoda. Marnieją, a przecież mogłyby służyć komuś jeszcze.
Pozdrawiam, dziękuję za komentarz i wizytę. 🙂
PolubieniePolubienie