Choć z większości holenderskich domów dawno zniknęły choinki, nasza ma się całkiem dobrze. Stoi sobie wygodnie, a wręcz swobodnie, bo w tym roku kot wyjątkowo dał jej spokój i nawet jeśli początkowo miał chęć wspinania się po gałęziach, szybko zorientował się, że jest za ciężki na takie akrobacje. Ale my i tak przezornie nie zawiesiliśmy bombek. Świątecznego klimatu jeszcze nam nie dosyć.
Powiem więcej, żeby przedłużyć ten wyjątkowy nastrój, w niedzielę wybraliśmy się do Bazyliki katedralnej świętego Bawona w Haarlemie (KoepelKathedraal Haarlem), gdyż w podziemiach świątyni trwa wystawa „Kerst in de crypte” (Boże Narodzenie w krypcie), gratka dla małych i dużych wielbicieli świąt.
Zimowa wróżka zamachała różdżką, raz, dwa, trzy! – i w surowych piwnicznych wnętrzach wyrosły bajkowe wioski i miasta w bożonarodzeniowej aurze. Istny kiermasz rozmaitości. Holenderskie osady w dawnym stylu, z drewnianymi wiatrakami i wysokimi kamienicami; dziewiętnastowieczny Londyn jak ze stronic „Opowieści wigilijnej” Dickensa, gdzie wśród kobiet w powłóczystych sukniach i mężczyzn w surdutach, przemyka się stary Scrooge.
Kraina Świętego Mikołaja, chyba jedyna, w której przepych nie kojarzy się z tandetą, lecz magią.
Stumilowy Las, bo dlaczego Kubuś Puchatek i jego przyjaciele nie mieliby ubierać choinki?
Dobrze jest, choćby na chwilę, znaleźć się w baśniowej otoczce, zapatrzeć na maciupkie domki i pociągi nieustannie pędzące po torach, z wagonami wiozącymi prezenty dla miniaturowych postaci.
A wzdłuż przeciwległej ściany zgromadzono szopki bożonarodzeniowe niemal z wszystkich stron świata.
Wszędzie urodziło się Dzieciątko.
Nawet w mroźnej Grenlandii – leży na saniach, okutane w skóry, w towarzystwie pingwinów.
Jest też w gorącej Afryce, przy trawiastej chatce, golusieńkie, u boku wielbłądów.
W Niemczech, Włoszech, Sri Lance, Meksyku, Polsce…
Ten sam fakt pokazany innymi rekwizytami.
Ale przecież wszędzie chodzi o to samo. To samo.
Bilet na wystawę upoważnia do kompleksowego zwiedzania bazyliki, łącznie z wejściem na wieżę i do niewielkiego muzeum (z czego skorzystaliśmy).
Sam budynek, z szeregiem mniejszych i większych wieżyczek i wielką kopułą po środku, bardziej przypomina pałac niż kościół.
Jest dziełem Josepha Cuypersa (syna architekta amsterdamskiego Rijksmusem). Świątynia była budowana etapami, przez 35 lat (1895 – 1930), łącząc różne style architektoniczne, między innymi: neogotycki, neoromański, szkołę amsterdamską.
Ta solidna, nieco toporna z zewnątrz, budowla – w środku staje się jasna i przyjazna.
W progu wita jej gospodarz, światło. Porywa, zabawia, czaruje.
Lśni szkło witraży, barwne refleksy odbijają się na kolumnach i ścianach.
To celowy zabieg architektoniczny. Ma błyszczeć! Ma się mienić.
Przecież trzeba oświetlić skarby znajdujące się wewnątrz. A trochę ich jest.
Dzieła sztuki sześćdziesięciu artystów, dawnych i współczesnych.
Jak pozłacana muszla ambony, która najpierw skupia światło z każdej strony, a potem je oddaje.
Jak witraże Maryjne, które grają symboliką kolorów – niebieski wskazuje niebo i niewinność, czerwony reprezentuje królewską godność.
Kafelki podłogowe z dwunastoma znakami zodiaku.
Mozaika ścienna z Mojżeszem we współczesnym stroju, w T-shircie, spodniach i sportowych butach.
I kolejny symbol nieba – charakterystyczna kopuła opatrzona w pierwsze wersy hymnu „Te Deum”, śpiewanego od starożytności po dziś.
Na koniec wspięliśmy się na wieżę widokową. Nie było łatwo.
Klaustrofobiczna spirala schodów zdawała się nie mieć końca.
Szliśmy więc przez ciemność ku światłu, dosłownie i metaforycznie.
Tylko mały postój po drodze obok wielkich, brzuchatych dzwonów i wreszcie zdobyliśmy szczyt z jego nagrodą – rozległą panoramą Haarlemu.
Stanęliśmy oko w oko z miętowozieloną kopułą bazyliki, aż chciało się wyciągnąć rękę i pogładzić wypukłe wzory na dachówkach.
Pod nami otworzyło się miasto: rzeka Spaarne, teatr, bryłowate domy, stożkowate wieże, gdzieniegdzie korony drzew.
Dalej, na linii horyzontu zamajaczył poziomy szlak wydm, potem granatowy pasek morza, a za nim – tego już nie było widać, ale można sobie wyobrazić – inne lądy, kraje, szlaki…
I ludzie, trochę inni, a trochę tacy sami.
Świętujący Boże Narodzenie albo i nie.
Jednak na pewno pełni nadziei na dobry Nowy Rok, jak my.
„Ludzie pełni nadziei” – brzmi jak przesłanie, więc cieszmy się, a świąteczne kolory, błyskotki, lampki niech tworzą magię tego uroku najpiękniejszego ze świąt. U mnie także ozdoby nie zniknęły ani z domu, ani z drzwi, tym samym przedłużyłam miły czas i nastrój.
Zasyłam serdeczności
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Tak jest, Ultro, przedłużamy świąteczny nastrój. 🙂
Dziękuję, wszystkiego… serdecznego dla Ciebie.
PolubieniePolubienie
Świetna sprawa z tymi szopkami. Do tej pory byłam pewna że to taka zachodnia rzecz. A tu proszę, Sri Lanka, Innuici, Afryka…
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dokładnie, Traszko i te „dalekie” szopki najbardziej mnie zaciekawiły, może dlatego że były w mniejszości i miały posmak egzotyki?
PolubieniePolubienie
Ciekawe szopki, piękna bazylika, to naprawdę klimat jeszcze świąteczny:-)
U mnie już bez ozdób wszelakich, bo za oknem wiosna i grypowy klimat, leczymy się rodzinnie z różnych infekcji, więc dbajcie i Wy o siebie, bo licho nie śpi!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Oj, biedna Jotko! Bardzo Ci współczuję.
Pewnie, jak człowiek chory, z bolącym gardłem i zatkanym nosem, to ciężko wykrzesać z siebie świąteczny nastrój, jakikolwiek nastrój.
Do tego trzeba zdrowia, więc kuruj się, wzmacniaj – Ty i Twoi Bliscy.
Niech grypa znika!
PolubieniePolubienie