Zbliżają się chyba jakieś ważne święta, bo ostatnio nasze miasteczko bardzo wypiękniało. Szczególnie uroczo robi się wieczorem; w ogródkach świecą się lampki, błyszczą światełka. Przy okazji zauważyłam, że stało się coś dziwnego. Otóż w wielu domach wyrosły choinki! Na dodatek strasznie dziwaczne są te drzewka, wyglądają jak barwni przebierańcy, odziani w łańcuchy, obwieszeni szklanymi kulami, gwiazdkami, mikołajami.
Nie rozumiem, po co ta cała maskarada! Snuję jedynie domysły, że sadzenie choinek w domach ma związek z jakimś nurtem ekologicznym. Ochrona środowiska jest zawsze na topie, więc pewnie ludzie chcą być w ten sposób bliżej natury. Ot i zagadka rozwiązana! Codziennie sprawdzam, czy w naszym salonie również nie wyrosło drzewo, ale na razie nie ma nawet zalążka. Tylko mama nieustannie zagania nas do sprzątania i zrzędzi, że jak wszędzie będą porozrzucane zabawki, to zabraknie miejsca na choinkę.
Hmm… Zatem u nas też się coś szykuje. W domu zapanowała napięta atmosfera. Tata jest wciąż zmęczony i zapracowany, mama wertuje książki kulinarne w poszukiwaniu inspiracji bądź wypisuje stosy jakichś kartek i układa je w kopertach. Nikt nie ma czasu dla mnie – dla małego, biednego Okruszka… Samotna zaszywam się w kątku, z pamiętnikiem w ręku. Nie chcecie się ze mną bawić, to nie! Przynajmniej powspominam miniony miesiąc. Znów tak wiele się wydarzyło!
Zacznę od naprawdę sensacyjnej wiadomości! Otóż, nauczyłam się sama wychodzić z mojego łóżeczka! Dotychczas byłam tu zdana na łaskę bądź niełaskę rodziców. Po obudzeniu się, stawałam przy szczebelkach i wrzeszczałam wkładając w tę czynność całą moc moich strun głosowych, krtani i płuc. Na efekty zwykle nie musiałam długo czekać, zaraz w moim pokoju pojawiała się mamusia – mistrzyni zrzędzenia, zazwyczaj z grymasem niezadowolenia na twarzy i spojrzeniem pełnym wyrzutów.
-Okruszku, czy ty zawsze musisz budzić się z płaczem i krzykiem? Czy nie możesz po prostu zawołać „mama”? Tak zwyczajnie, bez wrzasku?
Otóż nie, nie mogę inaczej, kochana mamusiu, bo byś nie wiedziała, że masz dziecko i za dobrze by ci było, jeszcze ktoś by ci pozazdrościł i co wtedy? – Tak myślałam dotychczas.
Obecnie, sytuacja po drzemce wygląda zgoła inaczej. Jak?
A więc… Budzę się, staję w łóżeczku i … już nie krzyczę, tylko stawiam nogę na łóżku rodziców, które przylega do mojego, następnie przewieszam się na szczebelkach i robię wspaniały przewrót w przód, potocznie zwany fikołkiem, po czym miękko ląduję na łożu rodziców. A następnie schodzę na podłogę, bo to już jest dla mnie „pikuś” i zmierzam do drzwi. Niestety te przeważnie są zamknięte, więc w tym punkcie powinnam rozpocząć wołanie kogoś z rodziców. Teoretycznie. W praktyce, gdy mama zorientowała się, że wywijam salta i w ten sposób sama wychodzę z łóżeczka, to po prostu jakimś szóstym zmysłem wyczuwa, czy już wstałam i zjawia się przy mnie, zanim na dobre otworzę oczy. Jakoś nie polubiła moich fikołków! Ale jeszcze przekonam ją do nich! Już moja w tym głowa! A wiecie jak to się właściwie stało, że wpadłam na pomysł wykonywania przewrotów ze swojego łóżeczka do łóżka rodziców?
W sumie, w dużym skrócie zdradzę, że zainspirowała mnie starsza siostra! Czasem rodzeństwo się przydaje, prawda? Opowiem wam, jak to dokładnie było. Iskierka chyba pozazdrościła mi sprawności fizycznej i dobrej formy, bo jakieś dwa miesiące temu poinformowała mamę, że w środy po lekcjach, w sali gimnastycznej, odbywają się zajęcia z gimnastyki dla dziewczynek zwane „turnen”. Brała w nich udział jej koleżanka z klasy i Iskra też chciała. No i poszliśmy na próbne zajęcia sprawdzić, czy po pierwszym treningu mojej siostrzyczce zapał nie minie. Dziewczynki ćwiczyły stanie na rękach, przewroty w bok, skakanie przez kozła… O dziwo, siostra nie przelękła się tych akrobacji! Ba, nabrała ochoty na więcej! Odtąd, w każdą środę, Iskierka chodzi na zajęcia gimnastyczne. Natomiast w ostatni weekend, miała występy na wielkiej hali sportowej. To była impreza pod hasłem baśni Disneya; rodzice nawet bilety musieli kupić, by popatrzeć na córkę. No właśnie… Grupa Iskierki w sportowym stylu zaprezentowała bajkę o „Kopciuszku”, mojej siostrze trafiła się nawet główna rola.
Ale w sumie ich występ trwał zaledwie pięć minut, nie więcej. Bo potem w kolejce czekały kolejne grupy dzieci z innych szkół. Każda przedstawiała ruchem, tańcem bądź układem gimnastycznym jedną z baśni Disneya. Można było zobaczyć Dalmatyńczyków, Aladyna, Mulan, bohaterów z „Krainy Lodu”… Na mnie jednak największe wrażenie zrobiły salta wywijane w powietrzu przez młodzież i nauczycieli. To było to! Aż oczy mi się zaświeciły do figur w powietrzu i miałam ochotę jak najszybciej wrócić do domu i wszystko to przećwiczyć na materacu w naszej sypialni. Musiałam jednak troszkę poczekać na odpowiednią okazję. Ale gdy się nadarzyła… cóż, nigdy nie zapomnę przerażonej miny mojej matki! A ja jej chciałam tylko zafundować… mini występ artystyczny w stylu Disneya w wykonaniu Okruszka. Miałam dobre intencje. Przecież moja mamusia uwielbia teatr, więc chciałam jej przybliżyć trochę kultury…
Zatem, gdy mama położyła mnie na południową drzemkę, grzecznie i szybciutko zasnęłam. Z rozsądku, by zregenerować siły. A gdy się obudziłam, poczułam się silna jak Elza z „Krainy Lodu”. I tak jak ona zaśpiewałam: „Mam tę moc, mam tę moc, mam tę moooc!”.
A potem jak bohater z „Księgi Dżungli” chwyciłam się barierki łóżeczka, podskoczyłam do góry i wykręciłam salto w powietrzu lądując na łóżku rodziców. Wstałam z tego łoża jak Śpiąca Królewna, zakradłam się do drzwi, jeszcze wtedy były otwarte – mamuśka nie podejrzewała mnie przecież o takie akrobacje sportowe, więc nie zachowała należytej ostrożności. Oho, szczęście mi dopisało – furtka, za którą były schody prowadzące na parter, też stała przede mną otwarta na oścież!
Jupi! Ależ trafił mi się rarytas! W końcu nadarzyła mi się okazja do przetestowania schodzenia na dół bez asysty rodzica! Udowodnię matce, że to potrafię! Wyobraziłam sobie, że jestem Kopciuszkiem, który w popłochu ucieka z balu. Jedną ręką chwyciłam się barierki, drugą wdzięcznie dotknęłam talii, bo w końcu byłam księżniczką… Majestatycznie wysunęłam nóżkę do przodu. Pokonałam jeden schodek, drugi. Wszystko pięknie, elegancko, z gracją i … Ni stąd ni z owąd, migiem znalazła się przy mnie mama. Przybrała postać wróżki, przyfrunęła do mnie i chwyciła mnie w ramiona.
– Mamo, popsułaś mi zabawę! Teraz miałam zgubić pantofelek. – Chciałam rzec, ale starsza nie dopuściła mnie do głosu. Myślicie, że doceniła mój spryt, pomysłowość i tężyznę fizyczną? Że zachwyciła się wysokim poziomem artystycznym mojego show? Może i tak, bo rozpłakała się, tuliła mnie i prosiła, abym… nigdy więcej jej tak nie straszyła i już nie wyprawiała takich sztuczek, bo ona w końcu zawału przeze mnie dostanie. I odtąd matka zawsze zamykała drzwi od pokoju, w którym śpię i furtkę na korytarzu. Nie dała mi szansy na szlifowanie moich niezwykłych umiejętności. Zgasiła mój talent! I weź tu się człowieku rozwijaj! Niełatwa sprawa z rodzicami, którzy nie znają się na sztuce i na sporcie… Cóż, na razie muszę się zadowolić wspinaniem na meble. Jednak jeszcze kiedyś uśpię czujność mamci i zaskoczę ją nie jeden raz!
Poza sukcesem sportowym, miniony miesiąc zaowocował nawiązaniem kontaktów z podejrzanymi typami. Nie żartuję! Naprawdę do naszego miasta przybyło szemrane towarzystwo. Jeden stary koleś w czerwonej czapce z krzyżem i z laską w dłoni, otoczony bandą kumpli pomalowanych na czarno i poprzebieranych jeszcze bardziej kolorowo niż te choinki, o których wspominałam na początku. No i cała Holandia oszalała na punkcie tych przybyszów, moje rodzeństwo też się w to wkręciło. Podobizny Sinterklaasa i Zwarte Pieten (bo tak ich nazywano) pojawiły się wszędzie: w sklepach, w szkole, w ogródkach, na opakowaniach produktów żywnościowych. Wcale mi się to nie podobało, bo moim zdaniem urodą specjalnie nie grzeszyli, a wręcz budzili przerażenie.
A już szczytem wszystkiego było jak moi rodzice uparli się, że musimy odwiedzić Mikołaja i czarnych Piotrusiów w przyczepie kampingowej, w której rezydowali. Mamusia przygotowała nam, dzieciom, odświętne stroje, bo marzyło jej się piękne rodzinne zdjęcie z Mikołajem. Niedoczekanie! Szybko pozbawiłam mamuśkę złudzeń i nadziei na tę wyjątkową fotkę w holenderskim stylu.
Gdy tata chciał mnie przekazać w objęcia Mikołajowi, ogłosiłam protest stulecia. Wrzeszczałam najgłośniej jak potrafię, byle tata zrezygnował ze swojego pomysłu. Iskierka i Groszek usiedli po bokach Świętego, uśmiechnęli się do mnie zachęcająco i próbowali przekonać, żebym dołączyła do nich, by zdjęcie było kompletne.
Ale nie ze mną te numery! Byłam nieprzejednana. W końcu ma się ten charakter, nie? I asertywność. Za całą rodzinę. Mama próbowała ze mną negocjować. W drodze kompromisu chciała mnie umieścić nie w ramionach Mikołaja, lecz Czarnego Piotrusia, ale ten pomysł jeszcze mniej mi się spodobał, dlatego jako wyraz protestu zdwoiłam siły, już nie tylko krzyczałam, ale też kopałam i drapałam.
Dopięłam swego. Zresztą jak zawsze. Idealnego zdjęcia nie było, mama posmutniała, ale wcale mi jej nie było żal. Nie podobali mi się ci dziwaczni ludzie i już! No może, zmieniłabym zdanie, gdyby mnie poczęstowali większą ilością „pepernoten”. To takie małe, korzenne ciasteczka, którymi ci hultaje rzucają w ludzi. Swoją drogą, są pyszne. Ale oni mi ich poskąpili. Łaski bez!
Dlatego, z ulgą, przyjęłam wiadomość, że załoga Sinterklaas i Piotrusiów odpłynęła do Hiszpanii. Za to moje rodzeństwo niemal ogłosiło żałobę z tego powodu. W nocy, tuż przed swoim zniknięciem, ponoć za sprawą Mikołaja i jego pomocników, w naszych butach znalazły się prezenty.
Ale dostałam klocki, a marzyłam przecież o łóżeczku dla lalek! Hmm…Czyżby z powodu krzyków w czasie audiencji u Świętego? A może, dlatego, że podrapałam Czarnego Piotrusia? Cóż, przemyślę tę sprawę i ewentualnie inaczej to rozegram w przyszłym roku. Bo wtedy Mikołaj znów przypłynie do Holandii wraz z Czarnymi Piotrusiami.
Na koniec mojej dzisiejszej notatki warto jeszcze wspomnieć o naszej wyprawie do sklepu obuwniczego. Rodzice stwierdzili, że idzie zima i trzeba kupić nam cieplejsze botki. Pojechaliśmy do dużego sklepu, w którym, my dzieci, musiałyśmy mierzyć mnóstwo par butów. Nie podobała mi się ta zabawa. Kozaki były niewygodne, wysokie, więc z całych sił broniłam się przed założeniem ich na nogi.
Aż mama uwieczniła tę wiekopomną chwilę na zdjęciu i powiedziała:
-Oj, Okruszku, teraz płaczesz przy mierzeniu butów i nie chcesz nowej pary. Ale przyjdzie taki czas, że będziesz płakać i błagać o nową parę butów. Zobaczysz. Za dobrych kilka lat, może kilkanaście.
Zwariowała? Nie miałam pojęcia, co moja mamuśka miała na myśli, ale ona uśmiechała się bardzo tajemniczo… Ach, widzę, że życie jest pełne niespodzianek! Ciekawe, jakie przyniesie następny miesiąc?
Wesołych Świat 😘 życzy http://www.dazzlingbookofstyle.blogspot.com
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dzięki serdeczne Agnieszko:) I wzajemnie, również wesołych Świąt:)
PolubieniePolubienie
Rewelacyjny wpis! Ale się uśmiałam. 😉 Próbuję sobie wyobrazić wchodzącą do pokoju zrzędzącą mamę, bo każdej z nas chyba taki tryb się włącza, szczególnie, gdy dziecię płacze bez powodu, przynajmniej z naszego punktu widzenia. Oj, mamusiu! Chciałabym posłuchać Igomamy jako mistrzyni zrzędzenia. To mogłoby być ciekawe doświadczenie. 😉
Mierzenia bucików też w tym wieku nie lubiliśmy, oj nie! A jaki był bunt na pokładzie, gdy miła sprzedawczyni zbliżała się z groźną miarką w ręku. 😉
Iskierce gratulujemy obsadzenia w głównej roli. Wyglądała zjawiskowo w tej pięknej, czerwonej sukni!
A co do idealnych zdjęć… znamy to, znamy. 😉 A przy tym smutną lub zawiedzioną minę mamy również… Właśnie dziś tak się czuję, bo praktycznie nie mamy z pierwszych wyjątkowych Świąt żadnego ładnego rodzinnego zdjęcia, przez miny Dominiki. Jeszcze młodszą można zrozumieć, ale starsza mogłaby się nieco postarać. Wszakże zdjęcia to dla matki rzecz święta, której nie można lekceważyć. Jutro powtórka z rozrywki, może miny będą ciekawsze i mniej skwaszone. 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Kasiu, dziękuję za tak miłe słowa na temat Okruszkowego wpisu. Doskonale nas rozumiesz, bo masz podobne doświadczenia i wciąż świeże wspomnienia z wczesnego dzieciństwa Dominiki.
Ufam, że -po pierwszych feralnych próbach – udało się Wam zrobić ładne, rodzinne, świąteczne zdjęcie na pamiątkę, a „skwaszone miny” poszły w zapomnienie…
Swoją drogą, Kasiu, strach się bać, co będzie za parę lat – jak nasze córeczki staną się nastolatkami? 😉
PolubieniePolubienie