Mam dwa latka, dwa i pół

DSCN8797

Dawno temu, bo jeszcze w maju, mój tatuś udekorował pokój kolorowymi chorągiewkami i balonami, a mamusia przygotowała tort z Teletubisiami. Skończyłam wtedy dwa latka!
Od tamtego dnia minęło sześć miesięcy i muszę przyznać, że w moim życiu zaszło wiele zmian. Dokładnie w połowie listopada stałam się dwuipółlatką!
Szkoda, że rodzice w jakiś szczególny sposób nie uczcili mojego małego jubileuszu.
Nie było fanfar, konfetti, prezentów, tortu… A przecież, co to za problem – upiec ciasto, przygotować trzy świeczki, a jedną przeciąć na pół?

Niestety, widocznie moi rodzice myśleli inaczej.
Cóż, jakoś przeżyję ten afront, zresztą nie mam czasu na zamartwianie się.
Z tym czasem to w ogóle ciekawa sprawa.
Im się jest starszym, tym mniej się go posiada, no… mniej do pewnego momentu, bo potem dzieje się odwrotnie. W sumie wychodzi na to, że najwięcej czasu mają niemowlęta i starzy ludzie. Zatem oni są największymi bogaczami, gdyż „czas to pieniądz”!

DSCN8685

Prawda, że mądrze to wydedukowałam?
Tak, moje myśli stają się coraz bardziej logiczne. Ale to nie wszystko!
Zaskoczę Was wielką nowiną: zaczęłam mówić.
To się zadziało jakoś w czasie wakacji.
Najpierw długo nie mówiłam, aczkolwiek- żeby nie było wątpliwości- wszystko rozumiałam. Potem artykułowałam pojedyncze wyrazy, przy czym niektóre miały wiele znaczeń.
O na przykład „lala”! Oznaczała mojego pluszowego żółtego Teletubisia, lalkę, sukienkę, spódnicę, piosenkę i słomkę. Uff.

DSCN9137

Mama bez zmrużenia oka wiedziała, co mam właśnie na myśli, ale reszta ludzkości czuła się zagubiona w swych domysłach.
Toteż, nie zawsze spotykając się z właściwym zrozumieniem, zaczęłam bardziej przykładać się do nauki mówienia i wkrótce okazało się, że potrafię wypowiedzieć coraz więcej słów.
Ba, teraz to ja już operuję zdaniami!
I na dodatek robię to w sposób poprawny gramatycznie.
Jeszcze dwa miesiące temu mówiłam o sobie „ty”, bo tak się do mnie zwracano.
Jakiś czas temu odkryłam, że nie jestem „ty” tylko „ja”.
Nieskromnie wyznam, że – na co dzień – wypożyczam sobie niektóre słowa z języka holenderskiego i angielskiego, bo co sobie będę żałować!
Wszak znajomość języków obcych bardzo ułatwia życie, a poza tym przyjemnie jest mieć wybór. Gdy jestem zmęczona, używam niderlandzkiego wyrazu „moe” (wymawia się „mu”), bo jest najkrótszy. Wołam „Jestem moe”, a domownicy wiedzą, że krowa z moim znużeniem nie ma nic wspólnego!

DSCN9146

Upodobałam sobie również angielskie słówko „okay”, które stosuję wręcz nałogowo, często w asyście śmiechu rodzeństwa.
„Okruszku, wyrzuć to do kosza” – wyręcza się mną brat wkładając mi do ręki ogryzek od jabłka lub kartonik po soku, słomkę, cokolwiek.
Oczywiście, w tej sytuacji, uczynna młodsza siostra pogodnie odpowiada „okay” i spełnia polecenie. Ot, cała ja!
Potrafię być słodka i czarująca; potrafię aż za dobrze!

DSCN8885

Lecz gdy ktoś mnie zdenerwuje (najczęściej dotyczy to właśnie brata, rzadziej siostry) albo po prostu mam zły humor, to krzyczę: „Sio!”
A jak jestem bardzo, ale to bardzo zła, wtenczas robię użytek z moich pięknych ząbków i gryzę. Ponoć mocno i boleśnie, o czym mój braciszek miał okazję przekonać się na własnej skórze! Z Okruszkiem nie ma żartów!

Jesteście ciekawi, jaki talent posiadam, poza mówieniem i gryzieniem?
Ano śpiewam sobie. Ponoć „każdy może, jeden lepiej, drugi gorzej”.
Ja zaliczam się do pierwszej grupy, bo śpiewam czysto i melodyjnie.
Gdy nie znam słów piosenki, to nucę samą melodię, a osoby znajdujące się w pobliżu zazwyczaj bezbłędnie podają tytuł.
Moim hitem są: „Zuzia, lalka nieduża” i „Dziadek fajną farmę miał”.
Kiedyś Wam wspominałam, że w poniedziałki jeżdżę z mamą na zajęcia
„Muzyka od kołyski” do domu kultury.

DSCN9089

To się nie zmieniło, nadal biorę udział w tych warsztatach, a tam śpiewamy, tańczymy i próbujemy grać na instrumentach, bawiąc się przy tym doskonale!

A teraz uwaga, uwaga, bo będzie o mowa o najważniejszej zmianie w moim życiu!
Otóż, od dwóch miesięcy, każdy wtorek (i tylko wtorek) spędzam w domowym żłobku u cioci Geraldine. Początki nie były jednak łatwe, o nie!
Nie rozumiałam, dlaczego mam siedzieć w domu u obcej pani w towarzystwie  dwójki bądź trójki innych dzieci. Na dodatek nikt tam nie mówił po polsku.
Toteż wszelkimi sposobami wzbraniałam się przed zostawaniem u niani.
Strasznie płakałam, nie pozwalałam mamie dać się ubrać, odpychałam ją i wołałam „Sio!”. Potrafiłam awanturować się ponad pół godziny z nadzieją, że jednak zostanę w domu.

Raz byłam naprawdę blisko założonego celu, już niemal wołałam „Victoria!”, a mama była tak umęczona moim popisem, że zwątpiła w sens posyłania mnie do pani Geraldine.
„No dobrze, Okruszku, chyba masz rację. To był nasz błąd. Jesteś jeszcze za mała, by chodzić do cioci”.

Gdy usłyszałam te słowa, z niedowierzaniem łypnęłam okiem na matkę i natychmiast przestałam zmuszać się do płaczu.
Jestem przekonana, że mój plan powiódłby się do końca, gdyby nie… telefon od opiekunki, który rozdzwonił się akurat w tamtym momencie!
Geraldine kazała mamusi owinąć mnie w koc, wsadzić do wózka i przyprowadzić do domowego żłobka, nawet zapłakaną. Teraz albo nigdy.
Bo jak mama się ugnie, to potem będzie tylko gorzej.
A niech to licho, skąd ta kobieta znała moje myśli?
Czy ona jest czarodziejką? Hmm, chyba raczej czarownicą!

I tak oto cały mój misterny plan, za przeproszeniem, diabli wzięli!
Pół godziny zmuszania się do płaczu poszło na marne!
Bo mamcia jednak posłuchała doświadczonej opiekunki.
A ja?
Z czasem zaakceptowałam „wtorki u Geraldine”, polubiłam nową ciocię, zaprzyjaźniłam się też z dwiema dziewczynkami: Pią i Milą.
Zrozumiałam, że mama zawsze po mnie wraca.
A ile nowych rzeczy się nauczyłam!
Ciocia zdradziła nam rewelacyjny patent na samodzielne zakładanie kurtki.
Teraz robię to w trymiga!

DSCN9152

Poza błyskawicznym ubieraniem się, u niani zawsze dzieje się coś ciekawego.
Koloruję, tańczę z dziećmi w kółeczko i coraz lepiej poznaję język niderlandzki, a dodatkowo angielski. Geraldine pochodzi z Irlandii, więc zdarza się, iż mówi do nas na przemian w dwóch językach, zwłaszcza, gdy jest zmęczona, o co zresztą nietrudno przy maluchach.
Z angielskiego szczególnie przypadł mi do gustu zwrot na pożegnanie.
Zamiast „cześć” i „do widzenia”, przeważnie wołam „bye bye”!

Podsumujmy: w poniedziałek chodzę na muzykę, we wtorek do pani Gerladine… a co porabiam w pozostałe dni tygodnia? Zostaję w domu, z mamą.

DSCN8527

Oczywiście codziennie wychodzimy na spacer, ale krótszy, na placach zabawach przeważnie jest mokro. Zazwyczaj pomykam na rowerku biegowym.
Albo skaczę po kałużach w czerwonych kaloszach jak świnka Peppa i jej brat George.
Ach, uwielbiam tę bajkę!
Muszę się Wam pochwalić, że niedawno zaliczyłam też swoją
pierwszą jazdę na łyżwach.

DSCN9112

Mama przypięła mi do butów takie śmieszne szyny; początkowo nie miałam pojęcia, do czego one służą.
Pierwszy kontakt z lodowiskiem zdecydowanie nie należał do przyjemnych.
Żadna frajda nieustannie się przewracać i leżeć na zimnym lodzie!
Poczułam się bezpieczna, dopiero, gdy mama posadziła mnie na takim specjalnym bananie.

DSCN9110

Wtedy jazda na łyżwach nawet zaczęła mi się podobać.
Łiiii – nuciłam pod nosem – Okruszek na horyzoncie”…
Aż się rozmarzyłam!

Oj, a co to? Mamo, co ty tu robisz? Nie podglądaj!
Że co? Niby za długo siedzę przed komputerem? Mój czas się skończył?
No dobrze, już dobrze…
Wszystko wiem. Okay.
„Co za dużo, to niezdrowo”. Zwłaszcza dla dwuipółlatki!
Zatem, – bye bye!
Do następnego razu, kochani Czytelnicy!

DSCN8865<

Ten wpis został opublikowany w kategorii Okruszek, Z pamiętnika Okruszka i oznaczony tagami , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s