Odkąd zamieszkałam w Holandii, poczułam smak tęsknoty za prawdziwą zimą.
Tak, tak – ja, istota ciepłolubna – zaczęłam śnić o bielusieńkiej, puszystej, srebrzystej pani. W starych holenderskich książeczkach widywałam obrazki przedstawiające łyżwiarzy mknących po zamarzniętych kanałach. Marzyłam, by zobaczyć taki widok „na żywo”.
„To były dawne czasy – oznajmili nasi holenderscy sąsiedzi.
– Kiedyś w Holandii bywały naprawdę ostre zimy.
Co roku zakładało się łyżwy i szło nad kanały.
Teraz to już nie to samo.”
Prawda!
Wiecie, kiedy ostatni raz widziano śnieg w naszym miasteczku?
Sześć lat temu!
Wówczas, we wszystkich parkach, ludzie jeździli na sankach i nartach biegowych.
Od tamtego czasu, zimy stały się bliższe jesieni: dodatnia temperatura i brak białego puchu stały się holenderską normą.
W ubiegłym roku nasze kozaki, szale i czapki przeleżały calutki sezon na strychu.
Dzieci od grudnia do marca biegały w zwykłych butach sportowych, a ja ani razu nie włożyłam na głowę czapki, choć – jak już wspomniałam – marznę raczej szybko.
Jednak w tym roku miało być inaczej…
W szkole, w telewizji i na ulicy szeptano, że zanosi się na mroźną zimę.
Pierwsza jej zapowiedź i mała próbka miała miejsce 28 listopada 2016 r., gdy nocą termometry pokazały -7/-8 stopni Celsjusza i była to najniższa jesienna temperatura w Holandii od osiemnastu lat.
Wbrew przepowiedniom grudzień okazał się łagodny i ciepły.
Styczeń także poszedł w ślady swojego poprzednika (za wyjątkiem kilku dni, gdy lekkim mrozem postraszył).
A propos tegoż stycznia, pozwólcie na dygresję, bo właśnie przypomniał mi się pewien sobotni poranek, gdy pojawił się pierwszy tegoroczny „śnieg”.
Ta delikatna, zaledwie kilkumilimetrowa pajęczynka białego puszku wywołała ogromne poruszenie wśród moich dzieci, które skoro świt zaczęły domagać się pozwolenia na wyjście na dwór.
Co prawda mogłam puścić starszaków samych, ale czułam, że wywoła to protest najmłodszej dziewczynki.
A ja naprawdę nie miałam ochoty biec o ósmej rano na dwór.
Rzecz jasna, nie chciałam też awantur.
Zatem obiecałam dzieciakom, że za niedługo wyjdziemy wszyscy, ale najpierw muszą poczekać, bo chcę zjeść śniadanie (one zjadły wcześniej).
Nie zapomnę wyrzutu w oczach ośmioletniego syna! Dąsał się na mnie straszliwie.
Stał w oknie i zdawał się zaklinać wzrokiem śnieg, by nie zniknął.
Gdy sprawa się przedłużała, bo pod wpływem presji i stresu niemal zaczęłam dławić się jakimś okruchem, syn zawołał z wyrzutem:
„Mamo, przez ciebie, to nam śnieg ukradną i nic z tego nie będzie, zobaczysz!”
Chwilę później wyszliśmy przed dom i Groszek mógł odsapnąć z ulgą.
Nikt śniegu mu nie zabrał.
Widocznie w sobotni poranek holenderskie dzieci mają ciekawsze rzeczy do roboty niż polowanie na kilka śnieżynek.
Prawdę mówiąc niewiele z tego śniegu było pożytku.
Najmłodsza córka stanęła niczym sierotka na tej białej koronce jakby wydzierganej w pośpiechu przez babunię i w ogóle nie wiedziała, co ma z sobą począć.
Rękawiczki od razu nasiąkły jej wodą, a paluszki skostniały.
Zrobiłam kilka fotek na pamiątkę i wróciliśmy do domu.
Za dwie godziny po białej smużce wszelki ślad zaginął.
Aż do wczoraj, gdy prawdziwa zima przybyła do Holandii.
Wytworna Królowa Bieli chyba z Polski tutaj przyjechała.
Piękną dłoń w jedwabnej rękawiczce, co rusz zanurzała w woreczku przytwierdzonym do sukienki i prószyła śniegiem niczym dziewczynka kwieciem na procesji.
Hojnie, szczodrze, na bogato, od serca…
Zdawała się być niestrudzona, choć przecież miała za sobą długą podróż.
Zrezygnowała ze snu i pilnie pracowała przez całą noc, by rano zaskoczyć mieszkańców Holandii najpiękniejszym zimowym pejzażem.
Być może pod osłoną nocy znalazła jakichś pomocników?
Obstawiam, że zmówiła się z wiatrem, który jednym mocnym oddechem strącił z nieba chmury i osadził puchowe baranki na dachach domów, chodnikach, samochodach, ulicach.
A może to nie sprawka wiatru, lecz anioła, który pełnił właśnie dyżur w niebie?
Robił wielkie porządki i niepotrzebne obłoki celowo pozrzucał na ziemię?
A one przylgnęły do ziemi, utuliły ją, ogrzały niczym puchowa kołderka.
Śniegowe połacie – powołane do zachwytu w oczach dzieci, przy którym nawet gniew kierowcy czyszczącego swój ubielony samochód łagodnieje…
Śnieżne czapy – niosące radość najmłodszym, a w dorosłych wzbudzające tęsknotę za beztroskim dzieciństwem…
Wielkie, białe kule i małe śnieżki; toczone, kulane, lepione i rzucane – one wszystkie łączą pokolenia niczym most.
Polecam wszystkim zimowe zabawy, których przeznaczeniem jest wzbudzać radość, wywoływać śmiech, odprężać, oczyszczać, relaksować, pogłębiać więzi rodzinne, uzdrawiać relacje, a przede wszystkim dostarczać mnóstwa przyjemności.
Wiecie co?
Jestem przekonana, że Królowa Zima wcale nie ma serca z lodu.
Przeciwnie!
Zobaczcie sami: przez całą noc sumiennie pracowała i choć oka nie zmrużyła, to rano nie pozwoliła sobie na odpoczynek, na regenerujący sen, na krótką przerwę.
Wolała przysiąść na jakimś drzewku lub stanąć za byle murkiem i po prostu patrzeć na pogodne twarze dzieci i dorosłych razem harcujących na dworze.
Serce Zimy nie jest zimne, lecz gorące – szczęściem innych.
Dlaczego więc nie ucieszyć Królowej Bieli? Bawmy się!
Ulepmy bałwana, a nawet nie jednego, lecz kilku.
Oprócz „Olafa” wyczarujmy śnieżne księżniczki, misiaczki oraz wszystko to, co podpowie nam wyobraźnia i… poważny głosik naszego malucha:
„Tatusiu, poproszę o Świnkę Peppę”.
Powoźmy nasze dziecko na saneczkach, niech poczuje na policzkach dotyk wiatru i pocałunek zimnego powietrza!
Tak rzadko nadarza się ku temu okazja, więc gdy świat daje nam w prezencie taki dzień jak dzisiejszy, cieszmy się nim do granic możliwości; doceniając to, co dostaliśmy.
Śnieg nic nie kosztuje.
Czasu nie można kupić.
A dzieciństwo mija za szybko.
Żyjąc OBOK własnych dzieci, można ich nigdy nie poznać.
A potem zadziwić się, że tak nagle wydoroślały.
I, być może (oby nie!) żałować, że nie zdążyliśmy się z nimi zaprzyjaźnić.
Dlatego….
„Ulepimy dziś bałwana?”
Ulepimy!
Koniecznie.
Wspaniałe podsumowanie 🙂
My w tym roku bałwana już ulepiłyśmy – rodzinnie, z Babcią i z psem (ten pies i jego miłość do bałwanów dostarczył nam mnóstwa radości – lepienie było misją).
Śniegu już nie ma, ale jeśli tylko coś spadnie, na pewno ulepimy jeszcze kilka sztuk. Razem.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ano widzisz Puchatko, to wszystko się zgadza: u Was śniegu już nie ma, bo Pani Zima ulitowała się nad mieszkańcami Holandii i „wybyła” z Polski do krainy wiatraków…
Ale tutaj też nie zabawiła długo. Jeszcze wczoraj wszędzie leżała gruba warstwa śniegu, a już dziś – kałuże i roztopy.
Nasze biedne bałwany nie miały szans na ucieczkę przed kąpielą słoneczną, która im zupełnie nie posłużyła…
Dobrze Puchatko, że udało się Wam tak świetnie spędzić zimowy czas, na dodatek w miłym towarzystwie Babci i psa. Ąż mi się buzia śmieje, gdy wyobrażam sobie, co tam u Was musiało się dziać.
Zastanawiam się, czy Wasz psiak pomagał Wam lepić te bałwany, czy może raczej je psuł… ? Obstawiam za tym drugim;)
Najaważniejsze, że wszyscy mieliście radochę i chcecie więcej. Pozdrawiam:)
PolubieniePolubienie
Psuł, oczywiście. Najpierw porywał rączki-patyczki, potem przeszedł do głowy 😉 Mimo wszystko świetnie się przy tym bawiliśmy, a bałwany – przez krótką chwilę – cieszyły oko w jednym kawałku 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Fantastycznie! Śnieg jest wspaniały, a zimy powinny być mroźne! Ale to chyba w wielu miejscach tak jest, że niestety Biała Pani rzadko przychodzi. A jak cudownie czuć mróz na policzkach, szron we włosach, a w ręce trzymać kubek od termosu z parującą herbatą. Dlatego jeśli zimy nie ma na nizinach, to trzeba w góry ruszać – tam być powinna.
Ale szkoda, że już na łyżwach nie można po stawach i jeziorkach jeździć, bo strach, że się wątły lód załamie (albo tego lodu w ogóle nie ma). Chyba się starzeję, bo aż mi się na usta ciśnie: „Kiedyś to były zimy!”. Do dzisiaj pamiętam jak razem kolegami i dorosłymi biegaliśmy do parku na staw na łyżwy. Od razu po szkole. Jeździliśmy do wieczora, odgarniając śnieg z tafli łopatami, często robiąc przy tym ciekawe tory, czy też tworząc całe miasteczka (parking, sklep, slalom). Aż mi się łezka w oku zakręciła. Ech… wspomnienia.
A czy na Twoich zdjęciach są zamarznięte kanały, czy to coś innego?
Bardzo ładny tekst w hołdzie zimy.
Pozdrawiam Cię zimowo. Rano śnieg padał, ale już stopniał.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Olu, jakie piękne są Twoje wspomnienia!
Czytając Twój komentarz, wyobraziłam sobie Ciebie ze znajomymi na tym stawie w parku, jak tworzycie tory i później jeździcie na łyżwach po tych uliczkach, pokonujecie slalomy. Fajne doświadcznie!
Ja z kolei spędziłam dzieciństwo w sąsiedztwie jezior.
W mroźne zimy tata zabierał mnie i brata na łyżwy nad jezioro.
Najpierw kostniały mi z zimna ręce i stopy, ale jak już zaczęła się jazda, to zaczynało być ciepło, przyjemnie i wyjątkowo.
Wysyłam pozdrowienia i melduję, że u nas śnieg utrzymał się raptem dwa dni.
Dziś już bardziej wiosennie niż zimowo.
Ps. Dobrze rozpoznałaś: na zdjęciach rzeczywiście sa zamarznięte kanały.
Fotkę zrobiłam jakoś pod koniec stycznia, gdy przez kilka dni pojawił się mrozik;
co prawda lekki, ale wystarczający, by niektóre kanały zamarzły (te płytsze).
PolubieniePolubienie
Oj tak, pamiętam to marznięcie stóp i rąk. Ale to i teraz jak się na lodowisko takie sztuczne pójdzie, to jeśli jest odkryte, mogą skostnieć palce. Wtedy szybko leci się do automatu z gorącą herbatką albo czekoladą 😀
U nas też już zimy nie ma, a w Rzymie, gdzie spędziłam ostatnie kilka dni – całkowita wiosna.
Całusy wysyłam dla Ciebie i całej rodziny!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
No i późniejsza zdjęcia w tej notce to faktycznie zima jak się patrzy! Tęskniłaś za polskimi zimami, ale uwierz mi – tutaj od ładnych paru lat to już też nie to samo. Niby zimno, ale bardziej mroźno niż cokolwiek innego. Śnieg czasami posypie, ale nie zostaje na dłużej. Albo się robi gołoledź, albo breja na drogach.
Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz rzucałem w kogoś kulą ze śniegu. A Trump mówi, że „globalne ocieplenie” to mit…
Pozdrawiam cieplutko (na przekór aurze) i zapraszam na Jubileusz 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Widzę ,że każdy ma swojego bałwana.A co ze sportami zimowymi , mam na myśli łyżwy,które najlepiej jeździ?Chyba Hania bo Paweł nawet z piłką jest na lodzie.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
No,każdy miał swojego bałwana… przez jeden dzień. Nazajutrz po bałwanach zostały tylko marchewki w kałużach;)
Na łyżwach jeżdżą oboje, mniej więcej na podobnym poziomie (do przodu, bez figur).
PolubieniePolubienie