Dziś odsunę na bok wiatraki. Schowam w cień pola równo udekorowane sznurami kanałów. Nie pokażę zdjęć tulipanów, zresztą, jeszcze nie urosły.
Nie podzielę się kawałkiem swojej codzienności.
O blaskach i cieniach macierzyństwa też nie opowiem.
Dziś zrobię wyjątek, pozwolicie? Dla Marty, ale nie tylko…
Na chwilę opuszczę holenderskie ziemie przenosząc się na Zielonę Wyspę.
Do kraju, gdzie piękne krajobrazy wymalowane są odcieniami trawy i liści.
Do kraju, w którym – jeśli wierzyć stereotypom – piwo leje się w rytmie celtyckiej muzyki. Do Irlandii.
Tam Polak nie może czuć się obco.
Tam ludzie są przyjaźni i religijni, lubią się zabawić, ot dusze pokrewne… Ponoć.
Zresztą nie o miejsce tu się rozchodzi.
Podobna historia może przydarzyć się wszędzie.
I każdemu.
Dowiedziałam się o niej niedawno od Polaka we Francji i postanowiłam podać dalej.
Niech krąży między ludźmi jak łańcuszek.
Niech każde ogniwo porusza ludzką wrażliwość i wzbudza zainteresowanie…
Niech łańcuch brzęczy i hałasuje, bo wraz z rozgłosem wzrasta prawdopodobieństwo realnej, konkretnej pomocy!
Prawdopodobnie już znacie historię Marty Herdy z mediów, więc przytoczę ją tylko w zarysie, trochę na skróty.
Emigracja naszej krajanki miała początek w 2006 r.
Młoda dziewczyna z Lublina, prosto po ukończeniu liceum, zdecydowała się na wyjazd do Irlandii. Założenie: kilka miesięcy, cel: zarobkowy, czyli emigracyjny standard.
Szybko zaaklimatyzowała się w nowym kraju, zawarła przyjaźnie, dostała pracę w hotelowej restauracji.
Tam poznała mężczyznę węgierskiego pochodzenia, imieniem Csaba, który pomógł dziewczynie odnaleźć się w pracy i w nowym kraju.
Lubili się, choć Marta podkreśla, że nigdy nie byli parą, łączyła ich jedynie relacja koleżeńska. Na początku wszystko układało się dobrze, lecz z czasem Csaba zaczął wykazywać zachowania obsesyjne wobec dziewczyny.
Adorował ją, nachodził, podjeżdżał samochodem pod jej dom i siedział w aucie do rana.
Jednak nie wydawało się to groźne, nie miało znamion przemocy fizycznej, toteż Marta nie zgłaszała natrętnego zachowania na policję (później okaże się, że to był błąd).
Nie chciała przysparzać innym problemów, dziś sama je ma…
Tragedia wydarzyła się 26 marca 2016 r.
Gdyby tak dało się wymazać ten dzień z kalendarza!
Dzień, w którym zginął młody człowiek i dzień, który zapoczątkował, trwający do chwili obecnej, dramat Marty.
Tak naprawdę niewiele wiemy o tamtym marcowym poranku.
Było zimno, na morzu panoszył się sztorm.
O świcie dziewczyna i Csaba jechali samochodem.
Ona kierowała, on siedział w fotelu pasażera. Ponoć się kłócili, mężczyzna krzyczał.
W małym wnętrzu auta rozszalały się wielkie emocje, prym wiodła zazdrość, dołączył gniew. Marta pamięta grymas złości wykrzywiający twarzy chłopaka.
Prawdopodobnie wszystko potoczyło się szybko i niespodziewanie.
Samochód uderzył w nadbrzeżną barierkę i… wpadł do portowego kanału zanurzając się w lodowatej wodzie.
Marta z trudem wydostała się na brzeg.
Niestety mężczyźnie to się nie udało, nie umiał pływać…
Dramat, katastrofa, nieszczęście!
Splot nieszczęśliwych wydarzeń, które zacisnęły się w węzeł coraz bardziej niszcząc ocalone życie dziewczyny. Marta czuje się winna śmierci kolegi.
To ona kierowała pojazdem, to ona wjechała do wody, to ona spowodowała wypadek. Bezsprzecznie. Każdego dnia musi mierzyć się z poczuciem winy…
Ale na tym nie koniec. Przyszłość rozdaje kolejne felerne karty.
Irlandzkie brukowce nazywają dziewczynę „morderczynią”, starając się przykuć uwagę czytelników szokującymi nagłówkami na temat nowej „gwiazdy” i artykułami szukającymi sensacji.
Fatum pociąga za sznurki prowokując dalszy bieg wydarzeń, oczywiście na swoją modłę, fatalną modłę…
I tak oto, w wyniku procesu sądowego, Marta została uznana winną morderstwa i skazana na karę dożywocia (wiedziała, że Csaba nie umie pływać; samochód posłużył jej jako narzędzie zbrodni). A przecież dowody są poszlakowe!
Brak dostatecznej znajomości języka angielskiego, niewiedza na temat przysługujących praw, szok powypadkowy, trauma, inna mentalność… to wszystko obraca się przeciwko dziewczynie wpędzając ją do celi.
Obecnie Marta Herda przebywa więzieniu o zaostrzonym rygorze w Irlandii. W celi nie widzi słońca. Musi je sobie namalować…
Malowanie staje się dla dziewczyny nie tylko pasją, ale też sposobem przetrwania i orężem do walki. Na szczęście nie walczy sama.
Ma wsparcie w rodzinie, przyjaciołach i coraz liczniejszej rzeszy ludzi nieznajomych, poruszonych jej losem.
Aktualnie są zbierane fundusze na dalszą walkę prawną przed irlandzkim Sądem Najwyższym i przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka.
Dołącz, dowiedz się więcej, i Ty pomóż Marcie…
Adresy stron:
· http://pomocdlamarty.pl
· http://helpformartha.org
· https://zrzutka.pl/tp3he3/wplac
Słyszałam o tym w mediach, bardzo poruszająca historia i w głowie sie nie mieści, że to Irlandia, a nie jakiś dziwny kraj, gdzie kobiety karze się za wszystko! Przecież oboje mogli zginąć, więc jej winą jest chyba to, że się uratowała, naprawdę nie pojmuję!
To tym bardziej przygnębiająca historia, że nasze dzieci podróżują po świecie i (odpukać) nie wiadomo, co sie może wydarzyć!
PolubieniePolubione przez 2 ludzi
Dokładnie, Jotko.
Żal mi dziewczyny, bo uważam, że w tym wypadku kara jest niewspółmierna do winy.
Cały proces w obcym kraju, innych realiach, nie w ojczystym języku – utrudnił jej jakąkolwiek obronę. Była samotna w tym wszystkim.
Brakowało jej doświadczenia i wiedzy choćby na temat swoich praw w czasie procesu.
Stwierdziła, że nie będzie się w sądzie wypowiadać (ze względu na stres, trudności językowe), a to dało efekt odwrotny od zamierzonego – nie dała się przez to poznać, nie opowiedziała o swych emocjach, nie umiała się obronić.
Milczenie mogło zostać odebrane jako przyznanie się do winy.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Zupełnie nie rozumiem tego wyroku. Morderstwo? Mam wrażenie, że nie znamy jakichś dodatkowych okoliczności – to zupełnie bez sensu.
Ale przypomniał mi się incydent z mojego własnego życia. Jeden z moich zawiedzionych znajomych, na ogół bardzo spokojny człowiek, wręcz flegmatyczny, dostał ataku szału, a właśnie prowadził. Depcząc na pedał gazu wjeżdżał na skrzyżowania na czerwonym świetle. Śląsk to nie jest miejsce na takie rajdy i fochy – ulice nigdy nie są puste. Dosłownie zdrętwiałam. Modliłam się tylko, żeby wyjść z tego cało. Obarczałam się winą, że wsiadłam do samochodu z kimś tak podenerwowanym. Powinnam wcześniej „wyciszyć” emocje. Polecam ten wniosek wszystkim, bo każdemu może się zdarzyć kierowca w furii.
PolubieniePolubione przez 2 ludzi
Współczuję Ci tamtej jazdy, Szarabajko.
Domyślam się, z jaką ulgą opuściłaś tamtego dnia samochód.
Podejrzewam, że wielkie emocje są tak samo niebezpieczne za kierownicą jak alkohol.
Nie wiemy, co wydarzyło się wówczas, gdy Marta jechała z Csabą (ponoć nie ma nagrań z monitoringu z tamtej przejażdżki), ale to nie była spokojna pogawędka znajomych.
W stanie zburzenia mogą puścić nerwy i można stracić panowanie nad autem i nad sobą.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Nie nie w kazdym kraju sedziowie sa tak durni, zeby skazac za zabojstwo z premedytacja wymagajace cyrkowych umijetnosci, sprawnowsci i slly oraz ogromnego ryzyka zwykla nietrenujaca dziewczyne. Cokolwiek mozna powiedziec o polskich sądach nie wyobrazam sobie u nas takiego wyroku w takiej sprawie. Zawsze uwazalem ludzi tzw. Zachodu za podatnych na urojenia i fantazje. Przeciez to na zachodzie bylo najwiecej procesow o czary. To tam byla jakas psychoza skierowana przeciw kobietom. Wyobrazacie sobie polskiego krola scinajacego kilka swoich zon jak Henryk VIII ?
PolubieniePolubione przez 2 ludzi
Dokładnie.
Myślę, że Marta stała się poniekąd ofiarą medialnej nagonki. 😦
Niedorzecznym jest posądzanie jej o zabójstwo z premedytacją przy użyciu samochodu w sytuacji , gdy ona sama ledwo uszła z życiem (miała po prostu więcej szczęścia niż chłopak, była lżejsza, umiała pływać…)
Ale nikt nie podjąłby się takiego ryzyka!
To był nieszczęśliwy wypadek, a kara jest niewspółmierna do winy.
Trzymaj się, Marta!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ale bzdury. Nie tylko w zarysie ale same nieścisłości. Zdarzenie miało miejsce w marcu 2013 roku a werdykt zapadł 2016 roku. Co do oceny zdarzeń jest to ślepe powtarzanie linii obrony skazanej. Tymczasem werdykt oparł się na poszlakach dowodowych, do których rozumiem autorka nie miała wglądu. Zeznawało wielu świadków z pracy Marty, którzy nie potwierdzają wielu z jej twierdzeń odnośnie ofiary wypadku i jej rzekomego prześladowania, którego ponoć Marta nie zgłaszała bo jak powiedziała: Polacy nie lubią Policji. Tymczasem utrzymywała ze swoim niebezpiecznym wielbicielem normalne relacje, łącznie z tą feralną podróżą na ranem i dziwaczną sekwencją zdarzeń poprzedzającą wypadek.
PolubieniePolubienie
Bzdury, nie bzdury – ciężko powiedzieć.
Jednak będę się bronić – to nie jest portal dziennikarski, tylko osobisty blog, na którym wyrażam swoją opinię i emocje.
Niniejszy artykuł napisałam 4 lata temu, na prośbę blogera M.B., który uważał, że sprawa Marty jest warta nagłośnienia.
Sięgnęłam po ogólnodostępne źródła internetowe z r. 2104, niestety do lokalnych materiałów nie miałam dojścia, nie mieszkam w Irlandii.
Miałam dobre intencje, chciałam pomóc Marcie, a jeśli w moim poście są błędy i nieścisłości – nie popełniłam ich celowo.
PolubieniePolubienie