W coraz dłuższe, jesienne wieczory człowieka zwykle nachodzą wspomnienia wakacji… Gdy i dzień był dłuższy, i pogoda na ogół była bardziej „wyjściowa”. W tym roku lista różnic wydłużyła się znacznie – głównie za sprawą naszej wspólnej wyprawy do Norwegii. Zanim jednak wraz z Igomamą przybliżymy Wam skrawki tego, czego w Norwegii udało nam się skosztować, chciałbym uwypuklić (ach!) te kilka „drobnych” różnic, które szczególnie zwróciły mą uwagę w trakcie naszej tysiąckilometrowej „objazdówki” po południowej Norwegii. Dziś więc bez zwiedzania, bez zabytków, bez wspinaczek czy dłuższych spacerów. Dziś siadamy za kierownicą i ruszamy w drogę!
Od początku plan był taki, by w Norwegii wypożyczyć autko i w ten sposób zyskać swobodę przemieszania się z miejsca na miejsce. Szczęśliwie jednak udało nam się uniknąć miejscowych wypożyczalni: Igodziadek zaoferował swoje „cztery kółka”. Sam przebywał w Norwegii w tym samym czasie, ale z autka nie korzystał. Dlatego choć lądowaliśmy w Oslo Torp (które z samym Oslo ma wspólnego niewiele), to podróż autkiem rozpoczęliśmy w „Oslo właściwym”. I od razu Norwegia zaczęła przed nami odsłaniać kolejne karty. Z mojego punktu widzenia – same Asy!
Niezbyt prosto
Podróżując po Holandii często trudno jest się oprzeć wrażeniu, że drogi rysowane były od linijki (być może nieco powyginanej – nadal jednak, o dość łagodnych krzywiznach). Architekci dróg w Norwegii używali raczej sprężyn lub zwiniętego w kłębek sznurka. Gdy w Holandii czy Polsce widzę znak ostrzegający przed ostrym zakrętem to (z wyjątkiem polskich gór może) uśmiecham się nieznacznie i leciutko zdejmuję nogę z gazu. W Norwegii tak jeżdżą być może miejscowi, ja wolałem nogę zdjąć zdecydowanie i znacząco ograniczyć prędkość. Czasem pojawiała się wątpliwość, czy jak śpiewał wiele lat temu Przemysław Gintrowski – coś istotnie musi być za zakrętem. Tu skała, tam przepaść, za zakrętem koniec świata?
Niezbyt płasko
Wspinaczka w Holandii grozi nam jedynie na schodach. Gwałtowne podjazdy i zjazdy chyba tylko na wielopiętrowych parkingach. W Norwegii ziemia usuwa nam się spod nóg, by za chwilę zdzielić nas prosto w twarz. Osobiście uwielbiam niskie biegi i wysokie obroty, Norwegia była pod tym względem dla mnie stworzona. W kilku miejscach zarówno przy podjazdach jak i zjazdach drugi bieg był koniecznością… Alternatywa (szczególnie przy zjazdach) to woń palonych klocków hamulcowych. Ziemia faluje bez przerwy, sprawiając, że co i rusz oczom naszym ukazuje się panorama niespodziewana i na ogół tak malownicza, że ręka rwie się do aparatu. Cóż z tego – nim złapiemy ostrość kolejne wzgórze przesłoni piękny widoczek. Na szczęście wakacje to czas, gdy można zatrzymać się, zawrócić (na ogół nie bez wysiłku – ale o tym za chwilę) i dać szansę Igomamie uwiecznić to, co wprawiło ją w zachwyt…
Niezbyt szeroko
Podróżując po Holandii przemieszczamy się po drogach, które na ogół mają dwa-trzy pasy w jedną stronę. Czasem takich pasów jest pięć… Owszem, bywają uliczki w miastach i dróżki na prowincji, gdzie dwa samochody miną się z trudem, bądź nie miną się wcale. Na szczęście w takich miejscach są co i rusz zatoczki a przez geometryczną naturę dróg auto jadące z przeciwka widać na długo przed tym, gdy zbliżymy się do siebie. W Norwegii nawet autostrady (przynajmniej te, którymi podróżowaliśmy) to maksymalnie dwa pasy w jedną stronę. Sytuacja robi się jednak dużo ciekawsza wszędzie tam, gdzie drogi tulą się do skał. Miast kilku pasów w jedną stronę mamy półtorej pasa… w obie strony. Dodatkowo zwężenie łączy się z wspomnianym już wcześniej zakrętem, za którym nawet droga znika nam z oczu. Wszystko oczywiście pośród wzniesień, co widoczności raczej nie poprawia. I zatoczki, których oczywiście nie może zabraknąć, ale które raczej pojawiają się tam gdzie się da – nie tam, gdzie się je zaplanowało…
Niezbyt wolno
O tym, że w Holandii człek się raczej nie rozpędzi wspominałem już ostatnio. Norwegia tempo ogranicza jeszcze znaczniej. Zarówno ograniczeniami prędkości jak i odpowiednio wysokimi mandatami. Tu nawet na autostradzie nie da się szybciej niż 110 (a i to na nielicznych odcinkach). Różnica jest jednak taka, że w Norwegii często jechałem znacznie poniżej wartości na znaku. Cóż z tego, że prawo dopuszcza 80? Nie wątpię, że „miejscowi” wiele z zakrętów z taką prędkością bez problemu pokonują, dla mnie wydawało się to zbędną brawurą (zwłaszcza, że autko z tych, co środek ciężkości mają znacznie powyżej nawierzchni). Różnica więc nie w tym, kto prędkość ogranicza. Różnica w tym, kto robi to na wyrost. Myślę, że w autku nieco bardziej „przyklejonym” do jezdni z jazdy po Norwegii miłośnicy prędkości mogą czerpać autentyczną frajdę bez przekraczania dopuszczalnej prędkości. Tu jeździmy wolniej bo warunki nie pozwalają szybciej, nie dlatego, że ktoś uznał, że na pięciopasowej drodze „setka” to jednak sporo…
Niezbyt tłoczno
W Holandii samochodów wszędzie pełno. Bywają pory, gdy drogi pustoszeją, ale na ogół jedziemy „w tłumie”. Zwykle nawet na drogach wielopasowych „prosto do domu czwórkami jechali”. W Norwegii często długimi minutami nie mija się żadnego samochodu. Samochodów jadących w tym samym kierunku jest jeszcze mniej. Wyprzedzałem raz, wyprzedzano mnie ledwie kilka razy (tak, tak, na ogół robili to miejscowi, którzy pewnie wiedzieli, gdzie policja nie „suszy” i można jechać powyżej limitu). Wspomnianych zatoczek nie musiałem użyć ani razu, kilka razy jedynie zatrzymałem się bądź zwolniłem przed zwężeniem drogi – mam świadomość, że kilkakrotnie nieco na wyrost (głównie przez ostrożność, by wozu Igodziadka nie „przerysować”).
Różnic jest oczywiście więcej, choć wiele z nich trudno odczuć latem. Pamiętać trzeba, że w Norwegii zima nie stroi sobie żartów. Śnieg jest czymś oczekiwanym, więc późną jesienią zimowe ogumienie jest konieczne, kolce wskazane. Skoro na podjazd do domu kuzyna Igomamy nawet latem wjeżdża się „z przytupem”, to nie trudno uwierzyć, że zimą oblodzenie może taki podjazd wybić nawet zdolnemu kierowcy z głowy. Siłą rzeczy też stan dróg jest jednak zdecydowanie gorszy: remontowanie takich dróg to musi być koszmar. Pytanie bowiem brzmi: kiedy to robić? Jeśli droga jest tak wąska, że nie sposób się na niej minąć? Do tego promy, które nie łączą wyspy z lądem, a jedynie pozwalają uniknąć objeżdżania całego fiordu – na naszej trasie trafiły się dwa.
Nie brakuje też mostów, które czasem powalają swym ogromem. Setki tuneli – niektóre tak krótkie, że auto z nich jednocześnie wyjeżdża i nadal do nich wjeżdża. Inne – ciągnące się kilometrami. Czasem sytuacja się komplikuje, gdy w takim tunelu trafi się rozjazd lub wręcz rondo – nawigacja oczywiście ma trudność z określeniem, gdzie w zasadzie powinniśmy się udać. Cechą wspólną jest zdecydowanie zwierzyniec na drodze. O ile jednak w Holandii zwykle spacerują nam przed maską łabędzie czy kaczki, o tyle w Norwegii dominowały owce.
Szczególnie stresujący obrazek: matka po prawej, jagnięta po lewej, w lusterku wstecznym rozpędzona ciężarówka… Przewidywania okazały się trafne, hamulec wdepnięty w podłogę i zjazd na pas w przeciwnym kierunku pozwoliły uniknąć „przygody”, gdy jagnięta postanowiły dołączyć do matki. Na szczęście na ogół owieczki były rozsądniejsze i choć czujność była konieczna, to stan przedzawałowy nie groził.
Podsumowując – z mojego punktu widzenia Norwegia to raj dla każdego kierowcy, który nie lubi nudy prostych jak wystrzelił autostrad, który lubi być traktowany poważnie (ograniczenia prędkości i ostrzeżenia o ostrych zakręt, po których droga istotnie ostro kręci). Dla każdego, kto z jazdy samochodem czerpie przyjemność i lubi poczuć lekki dreszczyk niepewności przed każdym zbliżającym się zakrętem… Wszak wbrew temu co podpowiadają nam kłamliwe oczy – za zakrętem (w Norwegii) coś istotnie jest. I to na ogół coś zachwycającego…
Sama prawda. Dodam tylko, że gdy to ja prowadzę, jest ok, gorzej gdy jestem pasażerką. Wtedy Norwegia mnie bardzo stresuje… ale i tak warto:)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Anno, ja właśnie byłam w roli pasażera, więc wiem, co masz na myśli. 😉
Długo nie zapomnę cudnych widoków, podszytych nitką adrenaliny. 🙂
PolubieniePolubienie
Gdybyś nie pisał, ze byliście w Norwegii, pomyślałabym, że mowa o naszych górach. Co mój mąż sie napocił w to lato i to nie tyle z powodu upałów, co dróg właśnie i tylko miejscowi potrafią byle gablotą mknąć z górki na pazurki bez strachu… a widoczność wyjazdu z niektórych dróg bocznych i posesji jest żadna, trzeba mieć szczęście.
No to po Holandii mieliście niezłe urozmaicenie 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Jotko, miejscowi mogą sobie pomykać beztrosko z górki na pazurki, bo wiedzą, co się kryje za zakrętem. 😉
Gazda mapę okolicy ma w głowie (rejestr radarów i kontroli też).
Nie to co my, skromni „ceperzy”… 🙂
PolubieniePolubienie