Dziś lekki wpis, powrót do zdarzenia sprzed dwóch tygodni, jak myślę – wartego wzmianki. W czwartek, podczas gotowania obiadu zabrakło mi jakiegoś składnika, więc musiałam szybko pójść do sklepu. Włożyłam buty, kurtkę. Sięgnęłam po torebkę. Odruchowo zerknęłam do środka, by upewnić się, że mam w niej portfel, ale… nie było.
Nie szkodzi, może przełożyłam go do drugiej torby. Albo jest w kieszeni kurtki.
Albo leży gdzieś na stole. Sprawdziłam wymienione miejsca.
Jeszcze ze spokojem, jeszcze bez nerwów.
I nic! Portfela nie ma. Wstawiłam wiadomość na rodzinną grupę WhatsApp: „Czy ktoś wziął lub widział mój portfel?”. Odpowiedzi spłynęły po chwili: nie, nie, nie! No wiecie, ki diabeł?
Zaczęłam się denerwować. I przeglądać miejsca nieoczywiste typu: lodówka, szuflada na dokumenty, szafka z herbatami, łazienka, kosz na śmieci… To ostatnie wydaje się mało prawdopodobne, ale kiedyś czytałam książkę o kobiecie tracącej pamięć, która ważne rzeczy znajdowała w śmietniku. Może i ja właśnie tracę pamięć, jak ona?
Ciśnienie mi podskoczyło, gorąc rozpalił od środka, dłonie się spociły.
Potrzebowałam chwili skupienia. Usiadłam. Zamknęłam oczy. Wyobraziłam sobie mój portfel. Dość leciwy, bo używałam go jeszcze mieszkając w Polsce, ale zgrabny. Bordowy kolor trochę ściemniał, czasem zacinał się zamek, ale ogólnie – portfel dobrze mi służył.
Zatem kiedy widziałam go po raz ostatni?
Wczoraj robiłam zakupy z rana, od razu po zaprowadzeniu Okruszka do szkoły.
Płaciłam gotówką, pamiętam, że podałam kasjerce banknot 50 euro, bo chciałam mieć trochę drobnych z reszty.
Przeważnie mój portfel świeci pustkami (teraz wszędzie płaci się kartą), jednak tym razem właśnie dostałam wypłatę od pani, której sprzątam dom, poza tym wybrałam pieniądze na opłacenie wycieczki szkolnej.
Oprócz sporej gotówki, była tam jeszcze karta do bankomatu, dowód osobisty i wszystkie inne karty lojalnościowe do sklepów, biblioteczna, na przejazdy autobusowe…
Taki kłopot!
Przypomniałam sobie, że zapłaciłam za zakupy, spakowałam je do torby i wróciłam do domu. Bezpośrednio. W domu zakupy wypakowałam, a torebkę powiesiłam w korytarzu na wieszaku. Jak zwykle.
A potem…. Może jednak odwiesiłam samą torebkę, a portfel wyjęłam i bezmyślnie odłożyłam na szafkę do butów? I ktoś go wziął?! Przecież wystarczy chwila.
Ale kto? Zaraz, zaraz, tego dnia kurier zostawił paczkę dla sąsiadów. Chwilę stał sam w korytarzu, bo Okruszek otworzył mu drzwi i poszedł mnie zawołać.
A pod wieczór przyszedł sąsiad, po paczkę. Też czekał w korytarzu, pogadał trochę, o kota zapytał, bo nasz kot jest dość popularny, wspina się na dachy i wysokie drzewa, sąsiedzi go lubią. Może…? Ale nie! To niemożliwe. Z nerwów popadam w paranoję i posądzam uczciwych ludzi, nieładnie!
A jednak portfel nie rozpłynął się w powietrzu.
Zupełnie straciłam humor.
Wieczorem poszłam do supermarketu, w którym poprzednio robiłam zakupy.
Nie spodziewałam się wiele, po prostu musiałam się upewnić, że w sklepie portfela nie ma. Zaraz zamykali. Podeszłam do pracownika, który stał przy okienku z prasą i gazetami.
Bez krzty nadziei wydukałam, że szukam portfela, że wczoraj rano robiłam tu zakupy i może gdzieś, jakimś cudem…
– O tak! – Pracownik, młodziutki, może nawet nastolatek, uśmiechnął się i sięgnął do szuflady. Serce mi załomotało – wyciągnął portfel!
Mój bordowy, wysłużony portfel.
Z nabożną radością obracałam go w dłoni, jak dziecko ogląda z każdej strony wymarzony prezent. Wewnątrz ujrzałam znajomy stosik kart. Karta do bankomatu, dowód, banknoty wetknięte w oddzielne przegródki. Wszystko się zgadzało! W podziękowaniach niemal się kłaniałam.
W domu też wszyscy odetchnęli z ulgą.
A gdy euforia trochę przycichła, zaświtała mi myśl, że w takich sytuacjach zwykle płaci się znaleźne. A ja przecież nie zapłaciłam. Igotata uspokoił mnie, że nie w sklepach.
Tu pracownicy mają obowiązek zgłaszać znalezione rzeczy, a każda próba przywłaszczenia może kosztować utratę pracy.
Przyjęłam tę argumentację, jednak nadal czułam potrzebę wyrażenia wdzięczności.
Niby podziękowałam, ale tak na gorąco, w emocjach.
Powinnam zrobić to jeszcze raz, już na spokojnie.
Nazajutrz odebrałam Okruszka ze szkoły i razem podjechałyśmy do supermarketu. Tym razem było dość tłoczno, jak to w piątek po południu. Ustawiłyśmy się przy tym samym okienku z papierosami i prasą.
Akurat jakiś starszy pan reklamował winogrona. Wyjęłam z torebki dużą czekoladę i „Ptasie mleczko” i czekałam na swoją kolej, a gdy starszy pan odszedł, po holendersku wyłuszczyłam, że chcę podziękować personelowi za znalezienie portfela.
Ekspedient najpierw nie zrozumiał, o co mi chodzi, bo zapytał „Wat zegt u, mevrouw?” (nasze polskie „Słucham? Co pani mówi?”), więc wytłumaczyłam wszystko jeszcze raz, wolniej i spokojniej.
Teraz już zostałam zrozumiana, pan się uśmiechnął. Machnął ręką, że nie trzeba dziękować, ale ostatecznie słodycze przyjął, upewniwszy się, że są dla całego teamu. Pożyczyliśmy sobie miłego dnia („Fijne dag!” ) i wydawało się, że sprawa została zamknięta.
Tymczasem parę metrów dalej zaczepiła mnie pani koło siedemdziesiątki, najwidoczniej świadek zdarzenia, i powiedziała, że moje zachowanie było niestosowne, bo w Holandii tak się nie postępuje i ten pracownik mógłby przeze mnie stracić pracę. Natychmiast poczułam dyskomfort, jakbym była balonem, który napatoczył się na gwóźdź i z sykiem spuszcza powietrze.
Czyżbym rzeczywiście wpakowała niewinnego człowieka w kłopoty?
Postanowiłam zapytać o to Margreet, moją taalmaatje („językową koleżankę”), czyli wolontariuszkę przydzieloną mi z gminy do doskonalenia języka holenderskiego. Spotykamy się raz w tygodniu na konwersacjach.
Margreet mnie uspokoiła.
Nie zrobiłam niczego nieobyczajnego, niczego wbrew holenderskiej etykiecie. Gdybym dała temu pracownikowi pieniądze, byłoby to niewłaściwe, lecz słodycze i kwiaty są przyjętą formą wyrażania wdzięczności w Holandii. Aczkolwiek nikt nie wymaga, by dziękować w ten sposób personelowi sklepu. Skoro jednak czułam taką potrzebę, nie powinnam być za to strofowana.
Być może ze strony tej pani było to coś osobistego, może nie spodobał jej się mój słowiański akcent, może jest uprzedzona do obcokrajowców, nie wiadomo.
Zostawmy to.
Oczywiście moja historyjka stała się tematem dnia naszych holenderskich rozmówek. Margreet przypomniała sobie własną: kiedyś w hipermarkecie przysiadła na chwilę na ławce w holu i naraz spostrzegła, że na poręczy dynda damska torebka. A właścicielki nie widać.
Margreet dyskretnie zajrzała do środka, bo może torebka pusta, już niepotrzebna. Ale nie, w środku klucze, portfel…
Postanowiła poczekać aż ktoś przyjdzie. Czas mijał, nikt torebki nie szukał.
Wokół wiele sklepów, mogłaby ją do któregoś zanieść, jednak ostatecznie wzięła torebkę z sobą, a na ławce zostawiła kartkę: „Zgubiłeś torebkę? Zadzwoń” ze swoim numerem telefonu. Nie zdążyła wyjść z galerii, nim rozdzwonił się telefon. Nieznany damski głos, trzęsący się ze zdenerwowania.
Wnet się wszystko wyjaśniło. Po zrobionych zakupach właścicielka torebki poszła do samochodu z dwiema pękatymi reklamówkami. Gdy chciała sięgnąć po kluczyki od auta, zorientowała się, że nie ma torebki. Pędem wróciła do galerii, do ławki, na której przepakowywała tory. Spostrzegła kartkę, zadzwoniła.
I też koniecznie chciała się odwdzięczyć, więc zaprosiła Margreet na kawę w miejscowej kawiarence.
Sympatyczna opowieść, prawda? Najważniejsze, że z dobrym zakończeniem.
A może Was spotkało coś podobnego?
Zechcecie podzielić się w komentarzach?
Bardzo pozytywna historia!
Ja tak ostatnio szukalam po calym domu telefonu. Zagladam na wszystkie stoly i szafki, do lazienek i nie ma! Az oskarzylam Potworki, ze go schowaly, bo czasem tak robia dla zartow. 😉 Zwykle w takiej sytuacji pozyczam telefon malzonka i wykrecam do siebie zeby sprawdzic gdzie dzwoni, ale akurat nie bylo go w domu. Najgorzej, ze za moment mialam wychodzic gdzies z dzieciakami, a w dzisiejszych czasach bez telefonu czuje sie naprawde jak bez reki. 😉 W koncu jednak przypomnialo mi sie, ze wczesniej poszlam po cos do piwnicy. Zwykle nie nosze ze soba telefonu po calym domu, ale zeszlam kontrolnie, no i byl! Nie wiem po co go w ogole tam wzielam, ale polozylam na polce przy zapasie chrupek do mleka i tam go zostawilam! 😀
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Agaciu, bardzo życiowa opowieść! Dziękuję!
Całkowicie się utożsamiam, co prawda piwnicy nie posiadam, ale faktycznie wędruję z telefonem z parteru na piętro czy strych i też zdarza mi się go odłożyć, a potem szukam. A często zapominam włączyć dźwięk po szkole, mszy czy czymkolwiek innym i wtedy „słuchaj” wiatru w polu. 😉
Nie wspominając, że Okruszek ma manię podkradania mojego telefonu. 😉
PolubieniePolubienie
Myślę, że ja również czekoladki zaniosłabym każdemu, kto uczciwie się zachował, nie trzeba było przeżywać koszmaru z dokumentami, pal sześć pieniądze…
Serdeczności
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Prawda? Taki odruch serca, zwłaszcza gdy człowiek zda sobie sprawę, ile byłoby zachodu z załatwianiem dokumentów. ;(
Serdeczności.
PolubieniePolubienie
Nie ma nic niestosownego w podziękowaniu, cóż komu szkodzą czekoladki?
Wyobrażam sobie Twoje zdenerwowanie, bo sama kiedyś zgubiłam obrączkę i bransoletę, ale opiszę to na blogu, zainspirowałaś mnie:-)
A jaki wypchany ten twój portfel 😉
Dobrze, że się znalazł!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Jotko, wypchany, bo za dużo kart w nim noszę. 😉
Co prawda większość z nich to „przydasie”, które dotąd w ogóle się nie przydały. 😉
Oj, byłam zdenerwowana, gdy odkryłam brak portfela, już na niczym nie mogłam się skupić, wszystko robiłam mechanicznie.
Ale cieszę się, że moja historyjka zainspirowała Cię pisarsko.
Chętnie poczytam o zgubionej i, jak rozumiem, odnalezionej obrączce i bransoletce. Koniecznie musi być dobre zakończenie. 😉
Bardzo potrzeba nam teraz pozytywów!
PolubieniePolubienie
Dobrze, że piszesz ten blog 🙂 Ciekawych tematów Ci chyba nigdy nie zabraknie. Jak widać dostarcza je samo życie 😉 Dobrze, że znalazłaś portfel 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Proszę bardzo! Szczera prawda 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba