Holendrzy przywiązują dużą wagę do aktywności fizycznej. Sport mają niemal we krwi.
Tu nawet małe dzieci umieją jeździć na rowerze i pływać. W szkole podstawowej uczniowie, każdego dnia dwukrotnie, wychodzą na dziedziniec i tam spędzają przerwę. Nie zraża ich nawet gorsza pogoda – wiatr i mżawka.
Toteż nie budzi specjalnego zdziwienia, że właśnie w Holandii, od 1994 r., jest obchodzony tzw.„ Nationale Buitenspeeldag”, co można przetłumaczyć, jako „ narodowy dzień zabaw na zewnątrz”.
Świętowanie odbywa się, zawsze w drugą środę czerwca, w tym roku był to piętnasty dzień miesiąca. Wybór środy na świętowanie jest nieprzypadkowy, bowiem w tym dniu holenderskie dzieci kończą lekcje wcześnie ok. 11 – 12 godz., więc całe popołudnie mogą przeznaczyć na zabawę na dworze.
Celem Nationale Buitenspeeldag jest przypomnienie rodzicom, dzieciom, nauczycielom jak ważne jest spędzanie czasu na dworze – zwłaszcza obecnie – w dobie telewizji cyfrowej, tabletów, laptopów, konsoli…
Na stronie www.buitenspeeldag.nl, Holendrzy wymieniają zalety zabaw na świeżym powietrzu. Podkreślają ich wpływ nie tylko na rozwój fizyczny dzieci, ale również emocjonalny i społeczny. Każdy wie, że na placu zabaw łatwiej nawiązać kontakty z rówieśnikami niż oglądając telewizję w domu. Przebywanie na dworze znacząco zapobiega też otyłości u dzieci.
Oczywiście należy wychodzić z dzieckiem na dwór codziennie, a nie raz w roku, od święta.
Jednak w drugą środę czerwca, w Holandii, naprawdę szkoda byłoby zostać po południu w domu.
Tego dnia, na skwerach i placach, na dziedzińcach szkolnych, w parkach, jednym słowem niemal wszędzie są organizowane dla dzieci aktywności sportowe i inne.
Iskierka i Groszek, już tydzień wcześniej, dostali w szkole ulotkę z informacją, jakie atrakcje będą miały miejsce w „Buitenspeeldag” w naszej okolicy. W związku z tym nie mogli się doczekać „tej” środy. No i w końcu nadeszła…
Atrakcje zaplanowano od godz. 12 do 17, wszystkie za darmo. Gdy dzieci wróciły ze szkoły, zjedliśmy obiad i wyruszyliśmy do pobliskiego parku. Już z daleka widniała duża dmuchana zjeżdżalnia i zamki do skakania.
To już wystarczy moim pociechom do szczęścia. Ale oprócz tego było też wiele dodatkowych konkursów i ofert. Na dzień dobry, każde dziecko dostawało karteczkę z sześcioma okienkami przeznaczonymi na pieczątkę. Stempel można było dostać za udział w różnych konkurencjach sportowych np. skakanie na wielkiej piłce, próba chodzenia na szczudłach, gra w piłkę nożną, gra w hokeja i wiele innych. Komplet pieczątek nagradzano drobnym upominkiem.
Iskierka i Groszek cały czas świetnie się bawili. Można było się nieźle zmęczyć biorąc udział w zabawach ruchowych, ale później odpocząć rysując kredami w wyznaczonym miejscu, wykonując pracę plastyczną przy stoliku bądź sporządzając zdrowy koktajl.
Jedynie dla maluszków w wieku Okruszka niewiele było atrakcji. Dmuchane zamki do skakania objęły w posiadanie starsze dzieciaki. Zatem spędzałam czas wędrując z Okruszkiem od jednego stanowiska do drugiego.
Mała ostatnio nie chce siedzieć w wózku, wciąż domaga się tuptania z moją asekuracją. Mój kręgosłup, niekoniecznie, lubi ten stan ciągłego pochylenia, ale – cóż – taki jest urok bycia matką rocznego szkraba… Toteż chodziliśmy z Okruszkiem oraz kibicowaliśmy Iskierce i Groszkowi w zdobywaniu pieczątek. A potem starszaki udały się na dmuchańce.
Iskra szalała na dmuchanej zjeżdżalni.
To było chyba miejsce cieszące się największą popularnością wśród dzieci, wciąż panował tam tłok. Groszek ustawił się cierpliwie w kolejce przed zjeżdżalnią. Pstryknęłam Iskierce zdjęcie i już poszłam dalej prowadzona przez Okruszka, który w jednym miejscu za długo nie postoi.
Za jakiś czas, może to były 3 minuty, a może 5 minut, spostrzegłam, że coś dziwnego dzieje się ze zjeżdżalnią. Zachwiała się, przechyliła i upadła na bok.
W pierwszym momencie pomyślałam, że to jakiś efekt specjalny, ot dodatkowa atrakcja dla dzieci.
Zaraz zjeżdżalnia ponownie wróci do stanu pierwotnego. Ale…nie wraca. I wtedy doznałam przerażającego olśnienia. Zjeżdżalnia nie stanie sama w pionie… To wypadek! Po chwili zobaczyłam kilkoro dzieci, z płaczem biegnących w stronę rodziców.
I dopiero wtedy dotarło do mnie, że przecież na tej zjeżdżalni była Iskra… Moja Iskra. A może i Groszek? Przecież ostatnio stał w kolejce i czekał…
Nie zapomnę paraliżującego strachu, jaki w jednej sekundzie, zawładnął moim ciałem…
Przerażenie, zagarnęło mój umysł i serce, kradnąc wszystkie myśli i uczucia, a w zamian zostawiając tylko jedno – paniczny lęk.
Z Okruszkiem na ręku pobiegłam w stronę zjeżdżalni… Na widok Iskry i Groszka poczułam olbrzymią ulgę. Byli cali i w dobrej formie, pomimo że Iskierka płakała. Jednak bawiła się na tej zjeżdżalni w chwili wypadku. Ale miała ogromne szczęście, spadła na miękką część i żadne inne dziecko nie przygniotło jej. Tylko przestraszyła się i ręka ją trochę bolała, stąd łzy.
Groszek też okazał się szczęściarzem. Nie zdążył wejść na niefortunną zjeżdżalnię.
Niestety, nie wszystkie dzieci miały tyle szczęścia… Zdarzyły się złamania rąk. Był głośny płacz.
Przestało być miło…Za chwilę na miejsce zabaw przyjechało trzy karetki pogotowia i policja.
„Buitenspeeldag” oficjalnie zamknięto. Atrakcje rozebrano, przyrządy pochowano. Poszkodowani pozostali, gapie się przyglądali, a pozostałe osoby zaczęły się rozchodzić.
Takie rzeczy nie powinny się zdarzać… Kto zawinił? Czy dmuchana zjeżdżalnia była źle zamocowana czy też użytkowana niezgodnie z zasadami bezpieczeństwa? Tego na razie nie wiadomo. Być może w lokalnej prasie pojawi się wzmianka na temat przyczyny wypadku.
W całej tej historii, my mieliśmy dużo szczęścia. Jeszcze wieczorem normalnie poszliśmy na „avond4daagse”.
Ale skoro doszło już do takiego zdarzenia, niech będzie ono przestrogą dla organizatorów tego typu imprez. Niech przypomina, że warunkiem każdej dobrej zabawy musi być bezpieczeństwo.