W powszechnej opinii Holandia jest krajem słynącym z rolnictwa, hodowli i upraw, zwłaszcza kwiatów, ale nie tylko. Wcale nie znaczy to, że w sklepach można znaleźć w bród owoców i warzyw po przystępnych cenach. Nic bardziej mylnego! Owszem, jest spory wybór różnych gatunków zieleniny, ale wysokie ceny powodują, że człowiek dwa razy się zastanowi, zanim włoży coś do koszyka. Zwłaszcza owoce są droższe niż w Polsce. Pamiętam, jak czekaliśmy wiosną aż w końcu truskawki będą tańsze, by w końcu pojeść ich do syta, ale w szczycie sezonu cena spadła do 1,25 euro za pojemniczek 250 gram. Zatem najedliśmy się truskawek dopiero… podczas pobytu w Polsce na wakacjach. Na szczęście jeszcze były!
Gdy zdarzyło mi się kiedyś narzekać na deficyt owoców w naszym gospodarstwie domowym, kilka osób mieszkających w Holandii na stałe, zachęcało nas do odwiedzenia tutejszych farm ekologicznych. Po pierwsze – jest to atrakcja dla dzieci i okazja do wspólnego spędzenia czasu na dworze. Po drugie – można podjeść owoców i nazrywać do domu.
Igotata trochę kręcił nosem na tę inicjatywę („Mam rwać owoce i jeszcze za to płacić? To nie lepiej kupić w sklepie?”). Dał się jednak przekonać argumentem, że warto, aby dzieci zobaczyły, jak owoce rosną w środowisku naturalnym i skąd są zrywane, zanim trafią do plastikowego pojemnika.
Pomysł spędzenia popołudnia na farmie okazał się ciekawym doświadczeniem. Przy wejściu dostaliśmy mapę i pojemniki. Na planie oznaczono miejsca zbioru poszczególnych owoców.
Najpierw udaliśmy się do zagonków z truskawkami. To już końcówka późnej odmiany tych owoców. Ciężko było znaleźć więcej truskawek do pojemnika, czasem jednak pod krzaczkiem czerwienił się pojedynczy okaz.
Z truskawkami sąsiadowały jabłonki. Młode drzewka, ustawione w szeregi, z wdziękiem prezentowały swoje jabłuszka. Czerwone, zielone, słodsze, kwaśne, do pojedzenia i do szarlotki… Dla każdego, coś dobrego i zdrowego. Trzeba tylko zwracać uwagę, czy rząd jabłonek jest oznaczony chorągiewką czy nie. Flaga przy pierwszym drzewku informowała, że te jabłka są dojrzałe i można je zrywać.
Brak chorągiewki powstrzymywał od zbioru; te owoce potrzebują jeszcze czasu, nie wolno ich ruszać. Dzieci zjadły po jabłuszku, a gdy potwierdziły, że są dobre – zerwaliśmy ponad kilogram do zjedzenia w domu i w szkole, a drugie tyle – kwaśnych sztuk – na jabłecznik.
Potem udaliśmy się po borówki. Dzieci zdziwiły się, że rosną na krzaczkach w wysokich donicach. Kury, chyba chciały nam pomóc w wyszukiwaniu dojrzałych owoców, bo – ku uciesze dzieci – wskakiwały do doniczek.
Zresztą kur było pełno wszędzie! Czuły się prawdziwymi gospodyniami, gdakały, wbiegały w każdy zakątek, pilnowały przybyszów pewnie lepiej niż psy. Okruszek dziwił się tym gdaczącym ptakom, gonił za nimi, próbował pogłaskać nastroszone piórka, w ogóle nie okazywał strachu.
Za to starsza siostra bała się małych dziobków i próbowała się skryć przed kurami, ale było to trudne, gdyż ptaki panoszyły się w każdym miejscu. Iskierka nie miała wyjścia. Musiała okiełznać lęk oraz starać się nie podpaść tym pierzastym gospodyniom i po prostu zająć się swoją robotą, czyli zrywaniem owoców. Groszek z kolei trochę prowokował kury robieniem głupich min i dziwacznych gestów, ale gdy kwoki zaczęły głośno gdakać i pędzić za nim rozjuszoną gromadą, synek szybko zaprzestał tego typu praktyk. Stwierdził, że te kury są zupełnie pozbawione poczucia humoru…
Na koniec nie omieszkaliśmy narwać czerwonych porzeczek, gdyż uwielbiamy jeść je posypane cukrem (Iskierka – dodaje jeszcze śmietankę). Żałowaliśmy tylko, że nie było już malin. To takie pyszne owoce! Postanowiliśmy, że w przyszłym roku odwiedzimy farmę właśnie w sezonie truskawkowo – malinowym. Mniam!
Wracając do domu, dotlenieni i zaopatrzeni w świeżo zerwane owoce, nie mogliśmy się nadziwić, że… właśnie byliśmy w Amsterdamie! Gospodarstwo znajdowało się oczywiście na obrzeżach, w oazie zieleni, ale mimo wszystko w mieście stołecznym. Nie znam jeszcze Amsterdamu, ale już się przekonałam, że ma on wiele twarzy, a dziś poznałam tę zdrową, naturalną, ekologiczną…
dzieci widzę, że ucieszone, kotrzystają jak mogą 🙂
A u nas takich farm nie ma, albo o nich nie słyszałam(ale raczej byłyby popularne wśród mam). w USA wiem, że cos podobnego mają i też znam osoby, któe systematycznie jeżdżą na zbiory. bardzo zazdroszczę takich doświadczeń. sama pochodze z takiego gospodarstwa w PL i byłoby to dla mnie miłe wspomnienie/przypomnienie.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję za komentarz i odwiedziny:) Mnie również rwanie owoców i podjadanie ich prosto z krzaczka) kojarzy się z dzieciństwem i Polską:) Pozdrawiam!
PolubieniePolubienie