Wrzesień rozkręcił się na dobre. Groszek i Iskierka już mają za sobą cztery tygodnie nauki. W ciągu dnia słonko nie żałuje nam jeszcze swych promieni, ale poranki i wieczory stają się chłodne. I jakoś tak mi szkoda żegnać się z latem i przestawiać na tryb jesienny…
Dlatego dziś powróciłam wspomnieniami do ostatniego sierpniowego upalnego weekendu. Wybraliśmy się wówczas do nadmorskiej miejscowości Zandvoort, znanej głównie z corocznych mistrzostw w rzeźbieniu w piasku. Spędziliśmy cudowne, leniwe popołudnie na plaży nad Morzem Północnym.
Morze Północne jest większe, głębsze i bardziej słone od naszego Bałtyku. Jego powierzchnia wynosi 565 tyś. km, średnia głębokość 96 m, a poziom zasolenia do 35% (dla porównania Morze Bałtyckie ma powierzchnię 415 266 km, średnią głębokość 52,3 m i średnie zasolenie 7%).
Zandvoort jest przyjemnym miasteczkiem, w sezonie bardzo gwarnym jak większość nadmorskich miejscowości. Nie jest duży, toteż nie można się w nim zgubić.
W drodze na plażę mijaliśmy liczne sklepy. Na promenadzie podziwialiśmy monumenty wykonane ze specjalnego piasku rzecznego.
Tegorocznym tematem rzeźb był „Vincent van Gogh”, a zwycięstwo przypadło artyście z Holandii. Na zdjęciu uwieczniliśmy zwycięski monument.
Wystawa piaskowych dzieł znajduje się tuż przy morzu, ale pojedyncze monumenty można znaleźć w różnych zaułkach Zandvoortu (krótki film udostępniony na youtube przez portal “Moja Holandia”).
Plaża jest piaszczysta, ale piasek wydaje się być bardziej mokry niż nad Bałtykiem; próżno tu szukać białych, delikatnych ziarenek jakby przesianych przez sito, którym szczyci się polskie wybrzeże. Nad morzem pojawiło się sporo osób, które – podobnie jak my – chciały jeszcze wygrzać ciało w promieniach słońca i skorzystać z morskiej kąpieli, być może ostatniej w tym roku…
Większość plażowiczów rozłożyła się na leżakach bądź na kocach i ręcznikach. Nikt nie korzystał z parawanów, tak charakterystycznych w Polsce. Niektórzy osłaniali się od wiatru, słońca (lub spojrzeń innych) za pomocą namiotów należących do właścicieli okolicznych knajpek.
Znaleźliśmy miejsce blisko wody. Wykąpaliśmy się, jak zwykle, na raty. Och, jak przyjemnie było się schłodzić w morzu! Słona woda stawiała znacznie mniejszy opór, toteż pływało się lekko i łatwo. Jednak już przypadkowe posmakowanie wody z tak dużą zawartością soli, bądź dostanie się jej do oczu, nie było miłym doznaniem. Po wodnych szaleństwach Iskierka z Groszkiem zabrali się za budowanie z piasku i błota. Miałam nadzieję, że może zainspirują się wcześniej oglądanymi piaskowymi rzeźbami, ale dzieci głównie ograniczyły się do lepienia kul i tworzenia wałów. Oczywiście Okruszek równie ochoczo przystępował do psucia i burzenia…
Brakowało mi znajomego z Polski widoku plażowych sprzedawców maszerujących po piasku i nawołujących z charakterystyczną intonacją: „Popcorn, kawa, piwo, gorąca kukurydza!” Zawsze podziwiałam moc ich gardeł i dobrą kondycję fizyczną. Z kolei po holenderskiej plaży jeździły samochody i traktory mające do zaoferowania przeważnie: lody, ryby, frytki i napoje.
Wokół krążyły mewy, w zasadzie niczym nieróżniące się od swoich polskich kuzynek. Może były nieco większe wzrostem, ale tak samo łapczywe i wiecznie głodne.
Na koniec dzieci pobawiły się na placu zabaw. Niestety nie za długo, bowiem najmłodsza pociecha stała się na tyle zmęczona i śpiąca po szaleństwie na piasku i w wodzie, że każda kolejna aktywność zamiast radości wywoływała w niej złość i irytację.
Nie chcąc męczyć naszego maluszka, szybko wyczyściliśmy stopy z piasku w specjalnie wyznaczonym do tego miejscu i pożegnaliśmy się z morzem.
To był jeden z tych dni, które chętnie będzie się wspominać w zimie, w ciepłych kapciach i z kubkiem aromatycznej herbaty w ręku…