Czy to przypadek, czy tradycja, iż większość comiesięcznych notatek w pamiętniku zaczynam od usprawiedliwienia, że piszę za późno?
Cóż, nie inaczej jest i tym razem.
Ostatnio opisywałam swoje przygody u progu lata, a następnie zrobiłam sobie długą wakacyjną przerwę. Byłam zajęta.
Nic dziwnego, teraz takie czasy, że każdy gdzieś się spieszy, dokądś pędzi.
Dwuletnie dziewczynki – także!
Po powrocie z wakacji od razu wpadłam w wir zajęć i obowiązków, a pamiętnik rzuciłam w kąt. Doszłam do wniosku, że szkoda zdrowia, czasu i urody na pisanie.
Zamiast ślęczeć nad klawiaturą komputera, lepiej cieszyć się chwilą i czerpać radość z życia. Ale…
No właśnie, pojawiło się pewne „ale”, które sprawiło, że zmieniłam zdanie i jednak postanowiłam przelać swoje myśli na papier, a w zasadzie to na ekran laptopa.
Tak naprawdę to nawet nie było jedno „ale”, lecz dwa!
Dwie przyczyny, dla których przeprosiłam się z komputerem i „Pamiętnikiem Okruszka”. Po pierwsze, w Holandii w tym tygodniu znów zaczęły się wakacje. Tak, dobrze czytacie! Wakacje letnie co prawda skończyły się w sierpniu, lecz teraz nastały tak zwane „herfstvakantie”, czyli wakacje jesienne.
Trwają zaledwie tydzień, niby niewiele, ale w zupełności wystarczy, by odpocząć i zebrać siły przed nadchodzącą zimą.
Moje rodzeństwo nie chodzi do szkoły, nie odbywają się zajęcia dodatkowe…
Jednym słowem mamy luz!
Biegamy po dworze, skaczemy po kałużach, jeździmy na rowerach.
Ach, i zapomniałabym wspomnieć o najważniejszym, przyjechała do nas babcia z Polski, więc w ogóle jest „cud, miód, malina”.
Zapytacie pewnie: „No dobrze, Okruszku, ale jaki ma to związek z twoim pisaniem?” Otóż, w związku z jesiennymi feriami, mam więcej wolnego czasu.
Ostatnio, gdy babcia grała z dziećmi w „chińczyka”, a mama coś pichciła w kuchni, wykorzystałam moment swobody i włączyłam na komputerze blog „Dzieciaki i wiatraki”. Nic wielkiego, po prostu chciałam rzucić okiem na „Pamiętnik Okruszka” i… pooglądać swoje fotki. Nie to, żebym była próżna, co to to nie!
Chciałam tylko sprawdzić jedną rzecz, a mianowicie- czy przez wakacje bardzo urosły mi włosy, bo tak ktoś mi powiedział.
No, ale ostatecznie nawet nie dotarłam do swoich zdjęć, bo już na pierwszej stronie bloga moją uwagę przykuł nagłówek „O krasnoludku i Wrocławiu”.
Ten tytuł od razu wzbudził we mnie pewne skojarzenia i, z góry zaznaczam, to nie były dobre konotacje!
Zaczęłam czytać, co też moja mateczka napisała i w miarę lektury… wzbierała we mnie złość! Wielka, olbrzymia złość, która pod koniec artykułu przemieniła się w furię i wściekłość.
I właśnie te silne emocje sprawiły, że musiałam, po prostu mu-sia-łam coś napisać!
A dokładniej – musiałam napisać bajeczkę dla mojej szanownej matki.
Matki, która beztrosko pojechała sobie do Wrocławia na całe cztery dni, beze mnie (powtarzam: beze mnie!) i jeszcze śmiała wypisywać w Internecie, jak wspaniale się bawiła i wyliczać, ileż to ona miała atrakcji.
Tere fere! Teatr, kino, muzea, wystawy, spacerki, pączuszki…
I to wszystko beze mnie!
Nawet krasnoludków szukała na chodnikach, na gzymsach kamienic, pod krzakami… oczywiście też wcale nie myśląc o swojej najmłodszej córuni. O starszej zresztą też nie.
Ba, tak balowała, że nawet o synku – rodzynku zapomniała!
A przecież my, dzieciaki, kochamy krasnoludki!
Więc… Posłuchaj, mamusiu, teraz ja Ci opowiem pewną bajeczkę.
I uprzedzam, że to nie będzie lektura łatwa, miła i przyjemna.
I z krasnoludkami nie będzie miała nic wspólnego, choć z twoim wyjazdem do Wrocławia – owszem, owszem.
A zatem usiądź wygodnie w fotelu i weź chusteczkę, bo może ci się przydać.
Podobno wrażliwa jesteś. No właśnie – podobno…
A zatem, proszę bardzo!
Bajeczka dla mamusi
Baju, baju, baju, baj…
Pewna mała, śliczna dziewczynka żyła sobie spokojnie z mamusią, tatusiem, siostrą i bratem w pięknym kraju pełnym kwiatów, wody, ptaków i różnych sympatycznych zwierząt.
Co prawda mowa mieszkańców tej krainy była dla dziewczynki i jej rodziców nieco niezrozumiała, przypominała im nawet szczekanie psa, ale to przecież drobiazg, nic specjalnie istotnego!
Najważniejsze, że rodzina była z sobą szczęśliwa…
Chyba jednak nie do końca, bo pewnego słonecznego dnia rodzice stwierdzili, że nadszedł czas, by wyjechać na wakacje.
Starsze dzieci bardzo się ucieszyły na perspektywę podróży, jednak nasza mała bohaterka odczuła niepokój na myśl o czymś nieznanym. Słusznie.
Jazda samochodem okazała się długa i męcząca.
Pasy fotelika uwierały delikatne ramionka, małym nóżkom dokuczał brak ruchu.
Na szczęście u celu podróży, czekała nagroda.
Cudowny, rodzinny tydzień nad morzem.
Bajka!
No właśnie bajka, która szybko się skończyła.
I to zdecydowanie za szybko!
A co się wydarzyło później?
Rodzinka przyjechała do domu zamieszkanego przez babcię i dziadka.
Starsza dziewczynka i chłopiec ucieszyli się, bo znali dobrze to miejsce i lubili spędzać czas z dziadkami. Ale nie nasza najmłodsza dziewuszka!
Ona ostatni raz widziała dziadków dobrych kilka miesięcy temu, toteż teraz ledwie ich pamiętała! Wielki dom wydał jej się zupełnie obcy, ogród przerażał mnóstwem zakamarków i tajemnic. Wszystko tu było inne: łóżeczko takie jakieś wysokie, pościel odmienna w kolorze, stołeczek, krzesełko, talerzyk, kubeczek… Ach!
Jednak nie to było najstraszniejsze, bo tak naprawdę do nowych sprzętów szybko można się przyzwyczaić, a nawet więcej – mogą one stanowić miłą odskocznię od codzienności.
Najgorsza zmiana przyszła dopiero następnego dnia…
Otóż, mamusia i tatuś zapakowali swoje rzeczy do dużej torby i… pożegnali się z córeczką!
Oczywiście wcześniej odpowiednio przygotowali małą do zaistniałej sytuacji.
Niby wszystko jej wytłumaczyli.
Mówili, że wyjeżdżają do Wrocławia na cztery dni („tylko na cztery dni córuś”), że ona zostanie z babcią i dziadkiem („będziesz miała wspaniałą opiekę”) i zanim zdąży za nimi zatęsknić – oni wrócą.
Dziewczynka uwierzyła.
Cóż, miała dopiero dwa lata, więc zawsze ufała rodzicielskim słowom.
Teraz, rzecz jasna, też.
I, znów rzecz jasna, rodzice nie okłamali swej córki.
Prawdę mówili, no samą prawdę przecież…
A jednak dziewczynka poczuła się okłamana.
Bardzo oszukana czy, jak się potocznie mówi, „wystrychnięta na dudka”.
Właśnie!
Trzeba Wam wiedzieć, że nasza mała bohaterka dotychczas nie spędziła bez mamy ani jednego dnia i ani jednej nocy. Dotąd były nierozłączne.
Wiecie, gdzie jedna, tam i druga.
A teraz?
Nagle „Pa, pa!” i rodziców nie ma!
Tata obiecywał, że cztery dni to niewiele. Zlecą, nie wiadomo, kiedy!
Ha, może tak się dzieje w przypadku dorosłych.
Dwuletniemu dziecku czas płynie zupełnie inaczej…
Owszem, babcia była miła, dziadek – wesoły, rodzeństwo – ot takie jak zawsze, jak to rodzeństwo. Nie, dziewczynce nie było źle! Nawet wcale nie płakała.
Biegała po ogrodzie, chodziła na spacery do lasu i do miasta.
Odwiedzała ją ciocia z wujkiem.
Na oko wszystko było w porządku.
Poza jednym maleńkim szczegółem: rodzice wciąż nie wracali!
Nie tulili córki nocą do snu, nie szykowali dla niej jedzenia, nie spędzali z nią czasu.
Mała codziennie wpatrywała się w furtkę, pytała o rodziców, ale babcia tylko odpowiadała, że „mama i tata zrobili ciuch, ciuch do Wrocławia, po jaja pojechali (dziewczynka uwielbiała jajka) i wkrótce wrócą”.
Ale oni wcale nie wracali.
Dziewuszka była coraz bardziej zaniepokojona, lecz nie chciała okazać dziadkom swojego lęku. Nie była pewna, jak tymczasowi opiekunowie zareagują na wybuch złości. Nie widziała, jakie zachowania leżą w granicach ich tolerancji, bo nie znała dziadków za dobrze. Na wszelki wypadek wolała nie ryzykować…
Rodzice prosili, aby była grzeczna, więc starała się być cicha i spokojna, bo choć miała dopiero dwa lata, to już zdążyła zauważyć, że dorośli utożsamiają grzeczne zachowanie z ciszą, podporządkowaniem się i nie wyróżnianiem z tłumu.
Zatem próbowała być właśnie taka…
Na szczęście, pewnego popołudnia, wróciła mama.
Tak, jej rodzona mama, z którą do niedawna były nierozłączne!
Przybiegła, przytuliła, podarowała nową książeczkę o kotku.
Rodzicielka też tęskniła, nie chciała wypuścić z objęć swojej maleńkiej córeczki.
A w dziewczynce, dopiero w ramionach mamy, coś się odblokowało.
Zaczęła płakać i płakać…
Gdy jedne łzy usychały, pojawiały się następne.
Za te cztery dni. I jeszcze na zapas. Z nawiązką.
Kobieta nie poznawała rodzonego dziecka, a dziewczynka niezmiennie i nieprzerwanie wylewała łzy od rana do wieczora.
Apogeum płaczu przypadało na czas usypiania, przed którym mała wzbraniała się rękami, i nogami, a zwłaszcza krzykiem.
Babcia również dziwiła się zmianie w zachowaniu wnuczki, która podczas nieobecności mamy rzekomo była aniołkiem, a teraz zupełnie jakby przebrała się za diablątko… Dziwne rzeczy się działy, naprawdę dziwne…
Mamusiu, nadal nie rozumiesz?
Babciu, nadal się dziwujesz? Niepotrzebnie!
Córka karała matkę za ten wyjazd do Wrocławia, za krasnali, za teatr, za kino, za ciepłe pączusie na rynku… Tak już było do końca wakacji!
Nie dziwcie się, że w miejsce wypoczętej, ożywionej pod wpływem obcowania z kulturą, zrelaksowanej kobiety – znów pojawiła się stara, zmęczona, zaniedbana – za przeproszeniem – baba.
Gdyby ten stan rzeczy potrwał dłużej, cała historia mogłaby się naprawdę źle skończyć. Na szczęście jest to bajka, a bajki jak to bajki, powinny mieć „happy end”.
Tutaj też tak się stało.
Gdy wakacje dobiegały końca i czas było opuścić Polskę, okazało się, że krzyczące „diablątko” wysiadło na jednym z postojów (chyba wybrało dostatnie życie w Niemczech), a nasza rodzinka wróciła do Holandii z najmilszą wersją córki.
nie jest zła ta bajeczka :p
PolubieniePolubione przez 2 ludzi
pozdrowienia dla Ciebie i Okruszka 🙂
PolubieniePolubione przez 2 ludzi
Dziewczyny, dziękuję serdecznie:) Bardzo mi miło. Okruszkowi też:)
PolubieniePolubione przez 1 osoba