W zeszłą niedzielę w Holandii obchodzono Dzień Ojca, który – podobnie zresztą jak Dzień Matki – jest tutaj „świętem ruchomym”, zawsze przypada w trzecią niedzielę czerwca (z kolei Dzień Mamy odbywa się w drugą niedzielę maja).
Natomiast Dnia Dziecka w ogóle się nie obchodzi, bo jak mawiają Holendrzy:
„w Holandii Dzień Dziecka świętuje się codziennie”.
Powszechnym zwyczajem jest szykowanie przez dzieci prezentów dla rodziców w szkole, w piątek uczniowie zabierają gotowe upominki do domu, chowają je (zwykle pod łóżkiem) i w niedzielę rano wręczają tacie lub mamie.
A potem cała rodzina spędza dzień jakoś inaczej niż zwykle – przeważnie je obiad poza domem, jedzie w plener lub idzie do kina na film familijny.
Moje dzieciaki również nie zapomniały o tatusiu.
Było śniadanko serwowane do łóżka i niespodzianki własnej roboty.
Okruszek przygotował w pueterspeelzaal breloczek, Iskierka wykonała grę planszową w stylu Eurobiznes (tylko akcja toczyła się w wymyślonym kraju Tamidżi i stamtąd pochodziła infrastruktura np. Alpakzamek, Pantastadion). Z kolei Groszek wręczył tacie magnes – but piłkarski „hand made”, do którego był załączony bon upominkowy.
I właśnie ten ostatni prezent skłonił mnie do zadumy…
Widok talonu dla ojca przywołał z zakamarków mej pamięci pewne wspomnienie: obraz, widziany jakieś półtora roku temu; potem zapomniany, kurzem pokryty…
W jedną sekundę znów przeniosłam się do sali zabaw ze zjeżdżalniami, labiryntami, basenami z kulkami. Na pewno znacie mnóstwo takich miejsc!
Maluchy biegają tam jak oszalałe między kolejnymi atrakcjami, a dorośli próbują powstrzymać narastający ból głowy.
No i właśnie w takim to przybytku dziecięcego szczęścia wówczas się znajdowaliśmy.
Nasza najmłodsza córka liczyła sobie rok z kawałkiem.
Dzieciaki już jakiś czas wesoło się bawiły, po czym postanowiliśmy zrobić sobie krótką przerwę. Usiedliśmy przy stoliku, by chwilę odpocząć, popić, zjeść drobną przekąskę.
I wtedy go zobaczyłam…
Przy sąsiednim stoliku siedział przystojny facet z maleńką córeczką, która wiekiem wyglądała na około 8 – 10 miesięcy. Słodki widok. Nie sposób było przeoczyć tego tatusia. Miał urodę gwiazdora filmowego, wysportowaną sylwetkę, a do tego był ubrany jakoś tak szykownie i elegancko, jakby przyszedł prosto z pracy.
Nasze spojrzenia zetknęły się, on posłał mi grzecznościowy uśmiech, a ja go odwzajemniłam, wiecie tak trochę na zasadzie:
„My, rodzice, jedziemy na tym samym wózku.
My, rodzice, bywamy w klubikach dla dzieci.
Niekoniecznie to lubimy, ale czegóż się nie robi dla uszczęśliwienia naszych pociech.”
Tyle powiedziały o nas nasze uśmiechy.
Może nie było to zbyt taktowne, ale pomiędzy kolejnymi łykami cappuccino, podpatrywałam sąsiada. Zorientowałam się, że przyszedł bez żony i ma pod opieką dwie dziewczynki. Starsza, na oko pięciolatka, świetnie bawiła się sama. Co jakiś czas pojawiała się przy mężczyźnie, by za chwilę pohasać w basenie z piłkami lub pozjeżdżać na ślizgawkach.
Ale pod opieką taty był jeszcze maluszek, który na pewno nie chodził samodzielnie. Dzieciątko siedziało w krzesełku niemowlęcym i coś tam popijało czy podjadało, już dokładnie nie pamiętam. Natomiast dokładnie pamiętam, co nastąpiło dalej:
„Tatuś” wyjął laptop (dla siebie) i tablet (dla niemowlęcia).
Postawił urządzenie przed dziewczynką. Na ekranie coś grało, śpiewało; ot prawdopodobnie leciała jakaś bajka. Dziecko spoglądało w monitor, a facet zajął się swoim laptopem.
Nie popieram dawania małym dzieciom telefonów, smartfonów i wszystkich tego typu wynalazków, ale z drugiej strony – jako rodzic – potrafię zrozumieć, że są wyjątkowe sytuacje, w których można wspomóc się nowoczesną technologią (ostrożnie i pod kontrolą) W końcu rośnie nam pokolenie XXI wieku, świat idzie z postępem…
Ok. Rozumiem.
To, że sama jestem tradycjonalistką i mam nieco konserwatywne poglądy, nie oznacza, że inni muszą myśleć tak samo.
Być może ten „Tatuś” akurat teraz ma do wykonania pilną sprawę na komputerze, czeka na ważnego maila, koniecznie musi popracować.
Wiadomo, w życiu są różne sytuacje…
Skoncentrowałam się na swoich dzieciach.
Wkrótce mój kubek pokazał dno, dzieciaki podjadły, popiły i ruszyły do zabawy.
Maleństwo sąsiada nadal wpatrywało się w ekran tableta…
Poczułam niepokój. Trochę długo to trwało.
„No dobra, widocznie sprawa jest na tyle poważna, że facet nie ma wyjścia – pomyślałam. – Pewnie sam głupio się z tym czuje i ma wyrzuty sumienia.”
„Tatuś” chyba poczuł na sobie mój wzrok, bo uniósł głowę znad laptopa i… ponownie przesłał mi hollywoodzki uśmiech. O dziwo, bez śladu zażenowania!
Zadowolony z siebie. Dumny.
To ja się zakłopotałam. Objęłam maleństwo wzrokiem pełnym troski.
Niby nic złego się nie działo, ale jednak młode umysły nie powinny być przez taki czas narażone na feerię migających obrazów i mix rozmaitych dźwięków.
Nie powinny też zbyt długo pozostawać w siedzącej pozycji.
A może ja się niepotrzebnie czepiam? Przesadzam?
“Igomamo, nie oceniaj innych, zajmij się lepiej własnymi potomkami!”
Tak też zrobiłam. Wstałam od stolika, dołączyłam do męża i dzieci.
Starszaki biegały po najwyższym poziomie labiryntu, a my asekurowaliśmy naszą półtoraroczną panienkę. Żeby nie spadła, żeby nikt w nią nie wbiegł, nie uderzył…
A jednak nie mogłam przestać myśleć o „Tatusiu” i tamtej maleńkiej dziewczynce, kilka miesięcy młodszej niż nasz Okruszek.
Zerkałam na nich z nadzieją, że już wstali od stołu i poszli się bawić, że teraz malutka kula się wśród kolorowych piłek. Ale niestety tak nie było…
Sytuacja zaczęła się robić jeszcze bardziej absurdalna.
Elegancki „Tatuś” zamówił sobie obiad i w dystyngowany sposób, powolutku konsumował frytki, surówki i jakieś mięso. Pomiędzy kęsami popatrywał… w ekran laptopa.
Starsza córka, co jakiś czas, podbiegała do stolika i coś mówiła, a ojciec odsyłał ją do zabawy. Młodsza niezmiennie oglądała coś na tablecie…
Podziwiałam, że maleństwo, potrafi tak długo skoncentrować swoją uwagę na wykonywaniu jednej czynności, na dodatek wciąż tkwiąc w tej samej pozycji.
Moja córka była starsza o kilka miesięcy, ale pozostawiona w takiej sytuacji już dawno zaczęłaby kręcić się i protestować.
A ta mała to normalnie „złote dziecko”!
Ale po jakimś czasie nawet ten aniołek stracił cierpliwość, zaczął odwracać główkę i popłakiwać. Mężczyzna „pomajstował” chwilę przy tablecie, tak jakby szukał innej bajki, po czym znów postawił urządzenie przed dzieckiem…
Patrząc na to czułam olbrzymie zakłopotanie…
Nie mieściło mi się w głowie, że będąc w sali zabaw dla dzieci, zamiast baraszkować z malcem w basenie z piłkami lub bawić się w specjalnie przygotowanych kojcach z zabawkami, można w tak „nowoczesny” sposób zajmować się dzieckiem.
Przykro być świadkiem takiej sytuacji!
Miałam żal do siebie, bo może powinnam była jakoś zainterweniować, ale zabrakło mi odwagi i śmiałości. Nie czułam się upoważniona do zwracania uwagi innemu rodzicowi. Tylko ostatniego uśmiechu „Tatusia” – już nie byłam w stanie odwzajemnić.
W zamian zrobiłam smutny wyraz twarzy…
Nie wiem, jak on to odebrał, czy zrozumiał mój niemy przekaz…
Pozostał niesmak po tej historii, a cała scena, niczym film 3D, stanęła mi przed oczami w momencie, gdy zobaczyłam bon dla taty w ręku syna.
„Talon na wspólną zabawę na dworze dla mojego kochanego Ojca
Do wyboru: piłka nożna, jogging, tenis, boks, badminton, spacer, cokolwiek…
Mój ojciec jest najlepszy i najwspanialszy,
dla mnie zawsze jest bohaterem
i dlatego – z okazji Dnia Ojca –
chcę wręczyć Tacie coś tak wyjątkowego.”
„Tatusiu” z sali zabaw!
Twoja córeczka jest jeszcze za mała, by obdarować Cię takim bonem upominkowym.
Proszę, nie czekaj aż podrośnie.
Proszę wyłącz laptopa!
Zamiast telefonu, smartfona, IPada, tableta daj jej swój czas.
Swoją uwagę. Swoją aktywność.
Daj Siebie.
Smutny ten wpis. Niestety wspomniany tatuś nie jest odosobnionym przypadkiem. Coraz więcej „nowoczesnych rodziców” w taki właśnie sposób radzi sobie ze swoimi dziećmi… Ja, przyznaję się bez bicia, daję mojej półtorarocznej córce tablet, ale raczej wyłącznie na czas jedzenia – wiem jaka to straszna sprawa i jak ciężko jest dziecko od tego odzwyczaić (próbowałam. bezskutecznie), ale nic nie poradzę, że moja mała bez „la-la-la” nie wytrzyma nawet w czasie obiadu 😛
przy okazji… na Słowacji dzień matki i ojca również są świętami ruchomymi. chyba w większości krajów tak to działa, poza Polską oczywiście 😉
a talon – świetny pomysł!
czas – jest jedynym wartościowym prezentem, którym możemy obdarować naszych bliskich.
pozdrawiam 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Witam Cię serdecznie i dziękuję za podzielenie się swoimi odczuciami i doświadczeniami.
Zgadzam się z Tobą: „Czas” jest bezcennym prezentem (mimo że nic nie kosztuje;).
Wiesz, każdy rodzic ma jakieś „grzeszki” na sumieniu (ja też!), dlatego nie obwiniaj siebie za puszczanie bajek dziecku podczas jedzenia.
Wielu rodziców tak robi – zwłaszcza dzieje się tak w przypadku niejadków.
Był taki czas, gdy ja mojej córce (tej najstarszej) czytałam książeczki w czasie karmienia (to było 10 lat temu, nie miałam tabletu;), bo „zagadywana” cokolwiek zjadała.
I tak się przyzwyczaiła do tego rytuału, że bez książki nie było jedzenia.
Na szczęście, gdy poszła do przedszkola, nauczyła się jeść dla samego jedzenia – tak jak inne dzieci…
Z niczym nie można przesadzać, ale wspomniany przeze mnie „Tatuś” zdecydowanie przesadził, dlatego tak mi utkwiła w głowie ta historia.
Pozdrawiam serdecznie!
PolubieniePolubienie
Mam tu dwie refleksje,a moze trzy.
1. Nie powinno sie oceniać innych, ale ja tez miałam małe dziecko i jeśli ma się dzieci, to sorry, ale nie ma ważniejszych spraw niż własne dziecko, w innym razie po co ludzie maja dzieci?
2. Powstał taki eksperyment , którego wyniki zaskoczyły rodziców. Rodzice na pytanie, z kim chcieliby zjeść kolację, wymieniali mniej lub bardziej sławnych… dzieci (wszystkie) mówiły, że z rodzicami…
3. ten maluch z tabletem od urodzenia niemalże to zmora jego późniejszych nauczycieli, bo czyż najlepszy nawet belfer może konkurować z grą lub filmem w laptopie?
Mój syn zrobił dla taty książeczkę z własnymi ilustracjami, a talon to bombowy prezent 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Jotko – dziękuję za te mądre refleksje.
Dają do myślenia, oj dają…
Niesamowity ten eksperyment!
Jego wyniki w pierwszej chwili mogą nieco szokować („No jak to? Nie może być!”), aby już po sekundzie z pokorą przyznać, że przecież to prawda, dokładnie tak jest. Niestety…
A maluch wychowany na tablecie najprawdopodobniej da „popalić” nauczycielom w szkole, a w domu – rodzicom. Przysłowiowe wyłuszczanie techniki pisania literki „A” nie stanowi żadnej konkurencji wobec gier i filmików.
Ps. Powiadasz, że syn zrobił „książeczkę z własnymi ilustracjami”?
Kupuję ten pomysł. 🙂
PolubieniePolubienie
Rozumiem cie bardzo dobrze, też bym była zdziwiona i w myślach oburzona. Bo też zgadzam sie, że nie ma co zwracać uwagi innym rodzicom, gdyż i tak by pewnie ten pan nie wiedział o co ci chodzi i może nie byłby już tak uprzejmy. Szkoda mi dzieciaków, które od małego są „przyuczone” do ekranów telewizora, laptopa, smartfona. koszmar. Czy one potrafią się bawić same lub z innymi dziećmi? Co będą wspominać kiedyś- jakąś aplikację? Tym bardziej podziwiam ciebie i męża, że tak fajnie postępujecie ze swoimi dziećmi. Pozdrawiam 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Bardzo dziękuję Ci Iwonko za Twą opinię.
Jak dobrze wiedzieć, że nie jest się odosobnionym w swoich poglądach.
Zgadzam się z Tobą całkowicie.
Prawdopodobnie, gdybym zwróciła uwagę temu tatusiowi, pewnie uznałby, że się czepiam.
W jego uśmiechach nie było nawet cienia zawstydzenia czy skruchy.
Raczej było to na zasadzie „zobaczcie, jakim jest wspaniałym tatusiem.
Bez trudu radzę sobie z dwójką dzieci.”
Pozdrawiam
PolubieniePolubienie