Gdy wspólnie z przyjaciółmi zastanawialiśmy się, co warto zobaczyć w okolicy (land: Nadrenia – Palatynat), nasze preferencje niekiedy trochę się różniły, ale co do mostu linowego Geierlay akurat byliśmy zgodni, warto go zobaczyć.
Most liczy 360 m długości, powstał w 2015 r. i przez dwa lata cieszył się opinią najdłuższego mostu wiszącego w Niemczech (obecnie jest na miejscu drugim).
Byłaby to atrakcja i dla nas, i dla dzieciaków, a jako że most jest dostępny do użytkowania dla psów, również Pip, piesek Mauriziów, będzie mógł nam towarzyszyć.
Byle tylko widoczność dopisała! Niestety byliśmy w Niemczech zbyt krótko, by czekać na najbardziej sprzyjającą pogodę. Braliśmy co było nam dane. A ranek dał mgłę.
Mleczne kłęby waty wynurzały się z Mozeli, niemal całkowicie ją zasłaniając.
Nadawało to tajemniczości całej dolinie i stanowiło wręcz wymarzoną scenerię filmową, ale my nie mieliśmy zamiaru kręcić horroru, kryminału czy melodramatu – chcieliśmy WIDZIEĆ. Podziwiać te spektakularne widoki obiecywane przez foldery reklamowe.
Próbowaliśmy przepędzić mgłę i, nie wiem jak, ale się udało.
Z kwadransa na kwadrans, mglista zasłona rozsuwała się, odkrywając coraz wyrazistsze widoki. Dobra nasza, pomyśleliśmy wsiadając do samochodu.
Zaparkowaliśmy w wiosce Mörsdorf, przy punkcie informacyjnym Vistor Centre.
Stamtąd ruszyliśmy szlakiem prowadzącym na most. Do wyboru są dwie trasy: bardziej stroma przez las i łagodna przez wieś. Wybraliśmy opcję pierwszą.
W towarzystwie droga mijała szybko. Igotata gawędził z Mauriziem, ja z Andreą, Iskierce towarzyszyła Isabela, Okruszek ganiał z synami Mauriziów, tylko Groszek był nieco osamotniony (taki „pomiędzy”), na szczęście aż tak bardzo mu to nie przeszkadzało.
Niekiedy nogi ślizgały się w błocie albo ścieżka zwężała i trzeba było ją pokonywać pojedynczo, ale generalnie szło się przyjemnie.
Do czasu aż zorientowaliśmy się, że zniknął nam z oczu Alex, ośmioletni syn Mauriziów.
Gdzie widzieliśmy go ostatnio? Trudno stwierdzić, bo Alex porusza się jak błyskawica, raz jest na czele grupy, a potem naraz „wyrasta” za plecami lub znika na tyłach – typ dziecka, które energią mogłoby obdzielić kilkoro innych.
Nawołujemy go, wypatrujemy. Dziewczynki zawracają z trasy, bo może coś go zatrzymało. Groszek z Maxem biegną naprzód. Niestety za chwilę wracają z informacją, że Alexa nie ma. Stres udziela się wszystkim.
Maurizio klnie i sam rusza do przodu.
Cisza rośnie wokół nas, nikt nie śmie się odezwać. Czekamy.
Oddychamy z ulgą dopiero, gdy dochodzą nas pokrzykiwania Maurizia: „Mamma mia, basta, stupido!” brzmiące jak połajanki. Po tonie głosu rozpoznajemy, że ojciec znalazł syna i teraz strofuje go w iście włoskim stylu, czyli tak że wszyscy słyszą.
Dalej idziemy już w pełnym składzie, Alex początkowo smętnie zwiesza głowę, ale za chwilę znów wesoło podskakuje, jak Pip.
Chwilę później Gerelay wyłania się zza drzew.
Jego widok wywołuje zachwyt i… kolejny wyrzut adrenaliny.
Most, mimo 56 ton wagi, wygląda zgrabnie i lekko, jak zwiewny ażurowy szal porzucony przez olbrzyma. Szal zahaczył o czubki drzew i zawisnął od niechcenia nad wąwozem, dokładnie 100 metrów nad ziemią.
Gdy wchodzę na kładkę, czuję łaskotki w brzuchu, lecz to bardziej ekscytacja niż lęk. Choć Geierlay jest wąski (szerokość czterech desek podłogowych), idzie się po nim raczej stabilnie, kołysanie zaczyna się dopiero w środkowej części, jednak jest naprawdę łagodne. Rozglądam się jak zahipnotyzowana.
Kotlina w dole, wokół gęste lasy, wszystko w jesiennej aranżacji.
Upajam się mnogością kolorów i ich odcieni.
Igotata i Maurizio (z psem na smyczy) bez opamiętania robią zdjęcia, na co z kolei nie mogę patrzeć – gdy wychylają się za barierkę, mam wizję, jak telefony wyślizgują im się z rąk i nikną w gardle wąwozu. Swój – przezornie schowałam do torebki, wcale go nie wyjmuję. Po drugiej stronie mostu też znajdują się ławki, a ponadto niespodzianka: samochód z lodami i kawą.
Kupuję dzieciom po jednej gałce. Z kawą czekam na Andreę, ale Maurizio oznajmia, że Andrea jednak zrezygnowała z pokonania mostu, właśnie przeczytał od niej wiadomość. Potwierdzają się statystyki, 20 % odwiedzających nie przechodzi Geierlay. Zatem wracamy do dziewczyn.
Wchodzimy na most po raz drugi.
Teraz idzie się znacznie łatwiej, jakoś śmielej, sprawniej.
Nawet miałabym odwagę wyjąć telefon, ale nie czuję potrzeby – nasi panowie z pewnością podzielą się zdjęciami, a w moim aparacie karta pamięci i tak wciąż przepełniona.
Słońce przebiło się przez chmury, krajobraz nabrał blasku, liście migocą muskane jesiennym światłem. Chciałabym zatrzymać te widoki, zagarnąć na potem.
Andrea sprawia wrażenie zawiedzionej. Wyjaśnia, że wchodziła kilkakrotnie, ale gdy zaczynało bujać, musiała się cofnąć. Isabela to samo. Gdyby miały więcej czasu, to może by przeszły metodą: za każdym kolejnym razem jeszcze jeden krok w przód, aż pokonałyby całość. Bo taki most to dobra próba do zmierzenia się ze strachem.
Chcę ją pocieszyć. Mówię, że wszyscy mamy swoje lęki, a u niej – na szczęście – jest to TYLKO most. Ja mam inne strachy i pewnie znacznie więcej np. boję się prowadzić samochód, za to Andrea śmiga po ulicach.
Z niektórymi lękami warto walczyć, inne trzeba przyjąć.
Wracamy odmienną drogą, tą nieco dłuższą, ale łagodniejszą.
Mijamy Biergarten, ogródek piwny. Dzieciaki, jak zaprogramowane, wołają, że są głodne. Przysiadamy, zamawiamy niemiecki fast food: frytki i słynne kiełbaski currywurst i bratwurst. Pip też podjada. Czujemy radość i lekkość na duszy, leniwą beztroskę właściwą spotkaniom z przyjaciółmi.
Garść konkretów odnośnie Geierlay:
– Wstęp na most jest bezpłatny.
– Ruch odbywa się dwustronnie, nieprzerwanie, 24 h/7 dni.
– Po moście można prowadzić wózek z dzieckiem, psa na smyczy oraz rower.
– Geierlay może być użytkowany przez osoby na wózku inwalidzkim (o ile wózek nie przekracza szerokości 85 cm, bo tyle liczy ścieżka), najlepiej przy suchej pogodzie, bo gdy ścieżka zrębowa jest mokra, opony mogę nie chcieć się kręcić.
Ponadto osobom niepełnosprawnym i starszym zaleca się dojście do mostu od strony wsi Sosberg.
Mega miejsce. Zapisuję sobie, może kiedys uda się tam obskoczyć
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Oby się udało. 🙂
A jak nie ten, to inny wiszący, w samych Niemczech jest ich ok. 50.
Z kolei najdłuższy most linowy na świecie mamy w Czechach, blisko polskiej granicy Sky Bridge 721. Pozdrawiam. 🙂
PolubieniePolubienie
No niezła przygoda, zwłaszcza dla tych, co mają lęk wysokości.
Takie ciekawostki to najlepsza część wszelkich podróży!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Jeśli dobrze pamiętam, Jotko, to lęk wysokości jest przeciwskazaniem do wchodzenia na ten most. To pewnie mogłoby spowodować atak paniki lub byłby to za duży szok. Ale widzisz np. nasza Andrea i Isa nie mają lęku wysokości, a jednak na most nie weszły, więc to zależy co kto lubi i może – nic na siłę.
PolubieniePolubienie
Dlatego napisałam to z przymrużeniem oka.
Niektóre lęki trudno oswoić…
PolubieniePolubione przez 1 osoba
No tak, rozumiem, Joteczko. 😉
Ach, te lęki! Rozumiem skąd się biorą, że pełnią funkcję ochronną, ale moje to już przesadzają 😉
PolubieniePolubienie