Ona przychodzi znienacka. Jak dziki zwierz… Najpierw zaczaja się cichutko, potem chwilę obserwuje i wreszcie przystępuje do ataku… Uderza nie tylko w Ciebie, ale też w Twoją rodzinę, przyjaciół; zwłaszcza „obrywa” osoba, która jest Ci najbliższa.
Jesteś teraz bezbronna niczym dziecko. Nie spodziewałaś się takiego ciosu. Może kiedyś, w przyszłości, tak, ale na pewno nie teraz! Masz przecież tyle rzeczy do zrobienia, tak wiele spraw do załatwienia…
Właściwie, dopiero od niedawna, w Twoim życiu wszystko w końcu zaczęło się naprawdę dobrze układać. Dopiero uczyłaś się, czym jest miłość… Powoli poznawałaś smak szczęścia. On razem z Tobą.
I wtedy pojawiła się Ona. Zupełnie niespodziewanie. Jednym strzałem, jednym ciosem, jednym uderzeniem przekreśliła Twoje, Wasze plany na najbliższe miesiące. Twoje marzenia… Masz ich przecież tak wiele…
Teraz muszą poczekać. Ale nie, nie wyzbywaj się ich! Posłuchaj. Zerwij kilka płatków róży, wyściel nimi swoje serce i tam ułóż delikatnie Wasze marzenia. Ukołysz je do snu jak matka tuli zmęczone zabawą dzieciątko. Twoje pragnienia zasną różanym snem, ale – wierz mi – obudzą się, gdy nadejdzie stosowna pora. Kiedy? Gdy ten dziki zwierz już sobie pójdzie! Gdy zostawi w spokoju Ciebie i Twoich bliskich. Bo pójdzie sobie w końcu. Zobaczysz. Musisz w to mocno wierzyć.
My wszyscy wierzymy. Dzieci modlą się codziennie, by tak było. I by to się stało jak najszybciej…
Wiem, że boisz się… To przecież takie ludzkie, normalne…
Ja też bym się bała, zapewniam Cię.
Najpierw pewnie bym nie wierzyła. Potem bym pytała, czemu to właśnie mnie spotyka.
Krzyczałabym, że to niesprawiedliwie.
Być może kłóciłabym się z Panem Bogiem i dopytywała, dlaczego właśnie ja i dlaczego akurat teraz?
Być może robiłabym z Bogiem zakłady. Na przykład mówiłabym: „Panie Boże, jeśli uchronisz mnie przed Jej atakiem, jeśli zabierzesz ją ode mnie, to ja zrobię, co tylko zechcesz. Nie opuszczę żadnej niedzielnej mszy; przynajmniej raz na trzy miesiące będę przystępować do spowiedzi, a w każdą niedzielę wrzucę jałmużnę do puszki dla ubogich…”
Nie wiem, co bym zrobiła w Twojej sytuacji.
Dlatego nigdy nie powiedziałam Ci: „Wiem, co czujesz”. Skłamałabym.
Bo przecież nie wiem.
Nie mówiłam również: „Mogę sobie wyobrazić, co przeżywasz.” Przecież to też byłoby kłamstwem! Nie mogę. Nie potrafię. Nawet nie chcę sobie tego wyobrażać. Bo, dla mnie, to jest cierpienie nie od ogarnięcia!
Gdy się dowiedziałam, co się stało w Twoim (Waszym, naszym) życiu, tak bardzo chciałam Cię pocieszyć, pomóc Ci, wesprzeć Cię na duchu, okazać swą troskę…
Było lato, gdy wreszcie spotkałyśmy się twarzą w twarz i… Stałam jak słup soli.
Zabrakło mi słów.
Płakałam. To Ty mnie pocieszałaś…
Miałam Ci dodać sił, zagrzać do walki z Nią, ale… nawet na to okazałam się za słaba.
Za to Ty byłaś i jesteś silna.
Z wyglądu wydajesz się być krucha, delikatna, wiotka, niemal eteryczna, a wewnątrz jesteś mocna, dzielna, wręcz nieustraszona… I piękna.
Nie zaprzeczaj, proszę! Zwłaszcza teraz jesteś piękna, gdy tak walczysz, nie poddajesz się; gdy Cię boli, a Ty uspokajasz innych i mówisz „To nic, to drobiazg, zaraz przejdzie…”
Uśmiechasz się, by zamaskować ból i cierpienie. Niektórzy zresztą dają się na to nabrać.
Nie, Ty nie chcesz nikogo oszukiwać. Wprost przeciwnie – robiąc „dobrą minę do złej gry” – próbujesz dodać otuchy swoim najbliższym. Przecież widzisz, jak się martwią o Ciebie, a Ty zawsze byłaś z tych, co wolą innych uszczęśliwiać niż przygnębiać.
Dlatego teraz nawet nie dajesz się pocieszać. Po prostu nie umiesz, nigdy dotąd nie było Ci to potrzebne.
Jesteś dobra. Za dobra…
A wiesz, że Ona najczęściej atakuje właśnie ludzi dobrych, pięknych i mądrych? Tak jakoś się składa…
Tak zaobserwowałam. Dlatego ja na razie jestem czysta. Choć kto wie…
Nie nauczono nas, jak się zachować w takiej sytuacji. W szkole nie było takiego przedmiotu, na studiach też go zabrakło. W pracy przechodziliśmy przez wiele szkoleń, ale na żadnym nie udzielono wskazówek, co robić, gdy bliską osobę zaatakuje Ona. Choroba. Ciężka, poważna choroba.
Nie umiemy o tym rozmawiać. Poniekąd boimy się, że nasze słowa jeszcze bardziej zranią ukochaną osobę, która i tak cierpi. Nie wiemy, co możemy jej powiedzieć.
W ekstremalnej sytuacji każde słowo wydaje się być banalne i nie na miejscu.
Nie ma recepty, nie ma drogowskazu, nie ma przepisu na to, jak samemu doświadczać choroby ani na to, jak dać wparcie bliskiemu, który właśnie walczy o zdrowie, o życie.
W moim otoczeniu jest kilka osób, które dotknęła ciężka choroba.
Te słowa piszę właśnie z myślą o Was, o Tobie… I dla Was. Dla Ciebie…
Poważna choroba nie patrzy na mapę i w kalendarz.
Atakuje tak samo w Polsce, jak i w Holandii.
I uwielbia wybierać ludzi dobrych. Bo tak z reguły ma. Po prostu, taki kaprys.
Twoja walka trwa już długo. Wierzę, że jesteś nią bardzo zmęczona. Że czasem masz już wszystkiego dość. Proszę, powalcz jeszcze trochę. Bo to już końcówka. Zbliżasz się do mety z napisem „Zdrowie”, ale na finiszu jest zawsze najtrudniej. Dopada największe zmęczenie. Nie daj mu się!
Pamiętaj, już niedługo dziki zwierz sobie pójdzie, wróci skąd przyszedł.
A wtedy Ty znów będziesz mogła planować, chodzić do pracy, wieść normalne życie.
I wtedy… Delikatnie zbudzisz swe marzenia. To prawda – długo spały, ale tym chętniej zabiorą się do działania. Zaczną się spełniać. Teraz myślisz, że to niemożliwe, ale ponoć nie ma rzeczy niemożliwych.
Gdy zamykają się drzwi, otwiera się okno… Teraz też się otworzy. Specjalnie dla Ciebie.
I dla Niego.
Powietrze wypełni cudowny zapach płatków róż…
Smutny, ale jednocześnie piękny wpis, taki z głębi serca…
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Bardzo prawdziwy tekst. W sumie szkoda, że aż tak.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Od pierwszych zdań domyślałam się, że o niej mowa 😦 Mi dała niedawno ostrzeżenie, więc jestem teraz przeczulona.
Życzę dużo siły i zdrowia Tobie i najbliższym.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Bardzo dziękuję, też w imieniu tych najbliższych… I wzajemnie. By ostrzeżenie pozostało tylko ostrzeżeniem…
PolubieniePolubienie