Uff, właśnie wygrałam i poproszę o oklaski! O co dokładnie chodzi?
Ano pokonałam mamę w wyścigu: „Kto pierwszy do komputera?”!
Ona znowu chciała Was zamęczać notatkami o zwiedzaniu oraz zanudzać zdjęciami zabytków i malowideł. Ludzie, ileż można! Matka ostatnio straciła umiar…
Zupełnie jakby nie zdawała sobie sprawy z tego, że nikt nie chce czytać o jej spacerkach, wojażach, katedrach i pomnikach.
Ma klapki na oczach, czy co?
Czytelnicy czekają wyłącznie na wpisy Okruszka!
Tak trudno zrozumieć, iż życie małej, acz rezolutnej dziewczynki jest znacznie ciekawsze niż życiorysy wszystkich artystów i rejestry zabytków razem wzięte?
Bez obaw, drodzy Czytelnicy!
Dziś ja mam swoje zasłużone „pięć minut” przed komputerem i w związku z tym nie będzie ani słowa o zwiedzaniu.
Opowiem Wam za to o karnawałowym balu, zorganizowanym w polskiej szkole w Amsterdamie, na którym olśniłam wszystkich gości występując w przebraniu Myszki Minnie. Oczywiście moja starsza siostra jest przekonana, że to ona była doskonalszą wersją tejże postaci, ale… od kiedy ja się liczę ze zdaniem starszego rodzeństwa?
Sami wiecie, jak jest. Zresztą, popatrzcie na zdjęcie.
I co? Miałam rację?
A wiecie, że o mały włos nie zostałabym najpiękniejszą Myszką Minnie?
Moja rodzinka miała bowiem całkiem inny pomysł.
Kilkanaście dni przed balem pojechaliśmy do miejsca zwanego “speelotheek”.
Kiedyś Wam o nim wspominałam, a jak nie ja, to na pewno – moja mamusia.
W Holandii jest to odpowiednik biblioteki, tylko zamiast książek wypożycza się zabawki (za 35 centów, na trzy tygodnie). W tej samej cenie są również stroje karnawałowe.
Mój brat wybrał dla siebie kostium rycerza, a siostra nie wzięła nic, bo już od dawna widziała siebie w roli Myszki Minnie z wykorzystaniem własnej sukienki i opaski. Pozostałam ja – najmniejsza, aczkolwiek przez to wcale nie mniej ważna (wręcz odwrotnie, ale nie wypada mi tego głośno artykułować, by nie być posądzoną o pychę).
Nieszczęśliwie okazało się, że jedynym, dostępnym w moim rozmiarze, strojem było przebranie za pszczołę. Tata wypożyczył je, nie zważając na moje protesty.
Po powrocie do domu przebrałam się za pszczółkę i ponoć nie wyglądałam źle (w końcu „ładnemu we wszystkim ładnie”, czyż nie?).
Jednakże ujrzawszy moją siostrę jako Minnie, zrozumiałam na sto procent, że będę dobrze bawić się na balu… wyłącznie w przebraniu Myszki Minnie, tak samo jak Iskierka i nie inaczej. Tatuś nie chciał się zgodzić; twierdził, że do dnia balu, zdążę zmienić zdanie. „Popracowałam” więc nad mamusią, a to idzie mi z rozbrajającą łatwością.
Ona jest miękka jak masło roztapiające się na słońcu, więc łatwo ją podpuścić.
Łasiłam się zatem, miauczałam i mruczałam jak kotek, jedynie – od czasu do czasu – delikatnie i niby mimochodem, wspominając o kostiumie Myszki.
Udało się!
W pewien wtorek mama wybrała się na zakupy i wróciła z cudownie czerwoną sukienką i takąż opaską. Jak przymierzyłam te cuda, tatuś od razu zmienił zdanie i przestał upierać się przy tej nieszczęsnej pszczole!
Kostium leżał na mnie jak ulał (tatuś w opasce też wyglądał niczego sobie )
Normalnie „cud miód malina”!
Bezdyskusyjnie zasłużyłam na miano „królowej balu” (pomimo że siostra twierdzi inaczej). A propos królewskiej rodziny właśnie – wiecie, że mój brat naprawdę był królem?
Co prawda nie na balu, lecz w szkolnych jasełkach, ale czy to znowu taka istotna różnica? Hm… czy posiadanie brata – króla czyni ze mnie królewnę?
Nawet jeśli nie, to i tak lubię wyobrażać sobie , że jestem księżniczką.
Najchętniej wcielam się w postać Anny, bohaterki mojej ulubionej baśni pt. „Kraina lodu” („Frozen”). Mama czesze mnie w dwa warkocze, ubieram bluzkę z moimi ulubieńcami, do tego obowiązkowo wkładam sukienkę, i już biegam po całym domu śpiewając „Mam tę moc, mam tę moc!” albo „Ulepimy dziś bałwana?”.
Aż domownicy mnie uciszają! Z zazdrości zapewne.
A wiecie, że ostatnio nasze miasteczko stało się taką jakby krainą lodu?
To musiała być sprawka księżniczki Elsy, nie inaczej!
Przez dwa dni na dworze leżała gruba warstwa śniegu, dzieci i dorośli rzucali się śnieżkami, a ja po raz pierwszy w życiu siedziałam na sankach (i moja lala też).
Wokół zaroiło się od bałwanów, które wyglądały jakby przybyły na jakiś zjazd lub sabat. Oczywiście i ja zbudowałam swojego Olafa, a jakże!
W Holandii nie często trafia się prawdziwa zima, toteż jak już się pojawi, trzeba dobrze spożytkować każdy centymetr śniegu.
Po zabawie na dworze zawsze dopisuje mi apetyt.
Ostatnio był „tłusty czwartek”, więc bez umiaru objadałam się faworkami.
Tylko to mi pozostało, bo moja pomoc w przygotowaniu tych przysmaków nie spotkała się z uznaniem pozostałych członków rodziny.
Gdy wydało się, że zamiast przewlekać cieniutkie paski ciasta przez równie cieniutkie dziurki, ja urywam je na pół, zostałam zwyczajnie przegoniona ze stanowiska pracy.
Nawet specjalnie się nie kłóciłam i nie protestowałam.
Niech domownicy sami sobie tworzą te faworki, wystarczy, że ja je będę jeść.
A potem umówię się z sąsiadem na robienie babeczek, bo to jest o wiele fajniejsza zabawa!
Oj, moje „pięć minut” przy komputerze właśnie dobiegło końca, a ja nie zdążyłam Was poinformować o jednej ważnej zmianie w moim życiu.
I co teraz?
Nie mam wyjścia, muszę dziś Was pozostawić z odrobiną niedosytu…
Aż się cieplej na serduchu zrobiło po przeczytaniu tego wpisu! Pszczółka moim zdanie również była świetna, a na pewno urocza. 🙂
Na pewno będę zaglądać częściej do Ciebie po sporą dawkę ciepła i po to żeby się dowiedzieć cóż to za zmiana?! 🙂
Pozdrawiam bardzo serdecznie, M.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Martynko, dziękuję Ci serdecznie za odwiedziny i tak sympatyczny komentarz:)
Będzie nam bardzo miło, jeśli zechcesz do nas zaglądać.
Na pewno opowiemy o zmianie (albo Okruszek, albo ja), ale najpierw planuję jeszcze wpis z Belgii (tak, tak,,,, z serii „tych nudów o zabytkach”) ;).
Ps. Ja osobiście do tej pszczółki też nic nie miałam;)
Jestem przekonana, że gdyby starsza siostra miała zamiar przebrać się na bal właśnie za pszczołę, to wtedy ta młodsza wręcz upierałaby się, iż ona TEŻ MUSI być pszczołą;)
Widocznie niektóre siostry „tak mają”;)
PolubieniePolubienie
Zaglądać będę z przyjemnością. Chętnie poczytam co ta pszczółka robi. 😀
No tak – co ma starsze to chce i młodsze! Ja niestety jestem jedynaczką i tego z własnych doświadczeń nie znam, ale mogę sobie doskonale wyobrazić, bo z dzieciakami mam wiele wspólnego. 🙂
Pozdrawiam raz jeszcze, M.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Jak te dzieci rosną!!!! Okruszek już taki duży!!! Jako myszka wyglądała suuuperrrr! a tata nie może nic powiedzieć, bo i jemu coś skapęło ze stroju 🙂
Starsze dzieciaki już takie poważne…
zazdrościmy Wam śniegu! Moje tylko marzą o tym i nic, dosłownie nic z nieba nie leci.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Hrabinko, oj prawda, prawda – rosną jak na drożdżach…
Czasem łapię się na tym, że przypatruję się im ze zdumieniem i nadziwić się nie mogę, kiedy to się stało, kiedy oni tak dojrzeli…?
A Okruszek to już w ogóle przeszedł metamorfozę – z nieporadnego niemowlęcia w rozgadaną, rozśpiewaną dziewczynkę z wielkim temperamentem i ciekawą osobowością…
Zresztą, co ja Ci mówię, Kochana – masz to samo z Twoimi dziewczynkami:)
A śniegu nie macie co zazdrościć – był u nas raptem 2 dni, ale trzeba przyznać, że w ilości hurtowej. A teraz zewsząd wypatrujemy oznak wiosny w postaci przebiśniegów i krokusów (u Was w Irlandii już dawno są, czytałam 😉 )
PolubieniePolubienie