Holenderskie letnie wakacje dobiegły końca… Spędziliśmy je w Polsce. Odwiedziliśmy dziadków, spotkaliśmy się z rodziną i przyjaciółmi, przez jakiś czas odpoczywaliśmy nad Bałtykiem…
Sześć tygodni zleciało nie wiadomo kiedy.
Nieuchronnie nadszedł czas pożegnania z rodziną i powrotu do państwa słynącego z ogromnej ilości kanałów.
Nie chciało się wracać…
Pakowanie jak zwykle przerażało. Bagażnik naszego samochodu najlepiej toleruje rzeczy załadowane w reklamówki różnej wielkości. Zbuntował się natomiast przeciwko towarom o większych gabarytach typu konik i autko dla Okruszka, które muszą poczekać na swój lepszy czas.
Podróż powrotną rozłożyliśmy na dwa dni. Igotata wcześniej zarezerwował nocleg, który przypadał mniej więcej w połowie trasy. To naprawdę dobre rozwiązanie. Co prawda podróż trwa dłużej, ale wszyscy jesteśmy bardziej zrelaksowani. Kierowca ma wypoczęty umysł, dzieci nie marudzą i nie pytają, co pięć minut „Czy już jesteśmy w Holandii?”
Długą trasę umilała nam ciekawa lektura o Lionelu Messim, którą Groszek dostał na urodziny od chrzestnego wujka. Iskierka początkowo sprzeciwiała się głośnemu czytaniu książki o tematyce piłkarskiej, jednak biografia mistrza futbolu wybroniła się sama. Napisano ją w tak ciekawy sposób, że wszyscy z wielkim zainteresowaniem słuchaliśmy historii genialnego piłkarza, a Iskra nie przyznawała się do wcześniejszych uprzedzeń.
Holandia powitała nas deszczem. Ależ odmiana po upałach, które towarzyszyły nam w Polsce od początku sierpnia! Do naszego miasteczka dotarliśmy późnym popołudniem. Mieliśmy szczęście, zdążyliśmy chwilę przed zamknięciem sklepu, zatem udało nam się kupić podstawowe produkty żywnościowe na kolację, śniadanie i drugie śniadania dla dzieci do szkoły.
Domek powitał nas kurzem na szafkach, znieruchomiałymi wskazówkami zegara, proszącymi o wodę kwiatkami doniczkowymi oraz ogromem wybujałych chwastów w ogródku. I jeszcze tajemniczym zniknięciem termometru za oknem… Czyżby silne wiatry podczas naszej nieobecności?
Wieczór upłynął nam na opróżnianiu zawartości samochodu, próbie rozpakowywania bagaży i odnalezienia się w nowej, choć starej, rzeczywistości.
Na szczęście dzieci zasnęły wyjątkowo szybko. Krople deszczu śpiewały dla nich kołysankę wybijając rytm na szybach.
Padało niemal całą noc. Ranek też był deszczowy, wiec dzieci, w pierwszym dniu po wakacjach, poszły do szkoły z parasolem.
W Holandii nie celebruje się w jakiś specjalny sposób początku roku szkolnego. Uczniowie nie wkładają galowych strojów jak w Polsce, nie ma uroczystego apelu. W pierwszym dniu odbywają się normalne zajęcia. Iskierka i Groszek szli do szkoły bez tremy.
W progu stała uśmiechnięta pani dyrektor, która witała się osobiście z każdym uczniem i rodzicem poprzez uścisk dłoni.
Nikogo nie pominęła, z każdym dzieckiem zamieniła słowo, pytając o samopoczucie, wakacje.
Choć Groszek i Iskierka chodzili do tej szkoły zaledwie trzy miesiące, dyrektorka zwróciła się do nich bezpośrednio po imieniu. To był miły gest z jej strony i dowód na to, że w tej placówce dzieci nie są anonimowe.
Odprowadziłam starszaki do klas. Groszek jest teraz w grupie trzeciej (odpowiednik polskiej pierwszej klasy), a Iskierka w czwartej (klasa druga). Plan lekcji się nie zmienił. W poniedziałki i czwartki dzieci mają gimnastykę. Codziennie zaczynają zajęcia o godz. 8.30 i, z wyjątkiem środy, kończą o 15.15.
W międzyczasie jest półtoragodzinna przerwa na lunch (od 11.45 do 13.15), którą uczniowie spędzają w domu (lub w szkole za dopłatą). W środy zajęcia trwają tylko do godz. 11.45.
Okruszek chyba trochę pozazdrościł rodzeństwu wyprawy do szkoły. Gdy odprowadziwszy starsze dzieci, wróciłam z najmłodszą córcią do domu, zdarzyła się zabawna rzecz. Okruszek upatrzył sobie zabawkowy kuferek, kilkakrotnie brał go do łapki i wędrował z nim po pokoju. Nasza najmłodsza pociecha ewidentnie naśladowała starszych i bawiła się w chodzenie do szkoły.
Przy okazji tegoż kuferka, dodam, że w Holandii uczniowie w plecakach noszą tylko drugie śniadanie i worek ze strojem gimnastycznym (dwa razy w tygodniu). Rodzice nie kupują wyprawki szkolnej.
Książki, piórniki, zeszyty i wszelkie materiały czekają na dzieci od razu w szkole i tam są codziennie przechowywane. W klasach młodszych nie ma również zadawanych prac domowych. Rodzic może obejrzeć pracę dziecka w książce przed lekcjami lub po nich. Gdy dziecko uzupełni całą książkę bądź zeszyt ćwiczeń, dopiero wtedy zabiera je do domu.
I tak wyglądał ten nasz pierwszy powakacyjny szkolny dzień.
Jednak Iskra i Groszek musieli się choć trochę stęsknić za nauką, bo potem jeszcze całe popołudnie bawili się w swoją ulubioną zabawę – „szkołę pluszaków”…