Kilka dni temu dostałam smsa od koleżanki z dawnych, szkolnych lat. Długo nie miałyśmy z sobą kontaktu, ale ostatnio ona natrafiła na naszą stronkę. Poczytała, pooglądała zdjęcia i postanowiła się odezwać. Pogratulowała nam „idealnego życia”…
Tych parę słów od dawnej znajomej, wystukanych na klawiaturze telefonu, skłoniło mnie do refleksji. Może by mnie i ucieszyło, gdyby nie ten cudzysłów…
Rzeczywiście, patrząc na blogi wielu osób (w tym pewnie i mój), można odnieść wrażenie, że piszą je ludzie szczęśliwi i zadowoleni z życia. Na portalach społecznościowych aż roi się od zdjęć, które mogą budzić zazdrość u niektórych ludzi. Zewsząd – uśmiechnięte twarze dzieci, zadbane zwierzaki domowe, zabytki i pejzaże z krajów, o których odwiedzeniu większość zwykłych śmiertelników może tylko pomarzyć. Ktoś się wprowadził do nowego mieszkania, więc wstawił fotki swoich nowych kątów… Ktoś inny miał jakąś uroczystość, zatem zaprosił do obejrzenia zdjęć z szampańskiej imprezy…
Na fotkach prawie zawsze jest pięknie, czysto, kolorowo. Dzieci są oczywiście grzeczne, czyste, pięknie ubrane i uczesane. My, dorośli – wciąż młodzi i szczupli. To nic, że pozując do fotografii wciągamy brzuch, a zmarszczki chowamy pod ochronną warstwą makijażu. Na zdjęciach tego nie będzie widać! Bo przecież ma być … idealnie! Właśnie tak!
A jak jest naprawdę? Cóż, pewnie nie zawsze tak różowo… Nie u każdego…
Moim zdaniem, prawda na blogach i portalach społecznościowych błąka się gdzieś pomiędzy wierszami… Może śmieje się i robi zabawne miny zza zdjęć? A może szlocha ukryta pomiędzy linijkami tekstu? Kto ją wie? Prawda skrada się nieśmiało i tylko od autora zależy, ile jej odkryje przed czytelnikami… Nasuwa się tylko pytanie, czy ktoś chciałby oglądać zdjęcia z zapłakanymi, wrzeszczącymi, umorusanymi od jedzenia dziećmi? A kto wstawi „lajka” pod fotką z brudnym, „zapuszczonym” mieszkaniem?
Czy chcemy czytać o życiu idealnym czy o prawdziwym?
Czy piękne fotki wstawiane przez znajomych cieszą nasze oko i chętnie je przypieczętowujemy kciukiem czy raczej budzą naszą zazdrość, a kciuka wstawiamy z grzeczności lub bo tak wypada?
Życie na emigracji…
Wydaje się idealne. Nie jest. Nagle człowiek porzuca wszystko, co mu bliskie, znane i kochane. Odtąd musi radzić sobie w obcym otoczeniu, wśród nieznajomych osób.
To początek innego życia. Całkiem nowy rozdział. I różnie może być. Jak w każdej sytuacji, tak i tu, są plusy i minusy. Ja, na emigracji, zaprzyjaźniłam się z pewnym niezwykłym Rodzeństwem. To dwie Siostry i Brat.
Pierwsza Siostra ma na imię Samotność. Nasza nieodłączna towarzyszka.
Rodzina i przyjaciele zostali w Polsce. Los rzucił nas do Holandii i kazał budować relacje od nowa. Nawiązywanie znaczących znajomości nie jest jednak wcale proste. … Nie wystarczy pstryknąć palcami i voila – rodzi się przyjaźń! Tworzenie więzi wymaga czasu, zdobycia wzajemnego zaufania, zjedzenia przysłowiowej „beczki soli”… Za granicą żyje wielu Polaków, ale przecież jednakowa tożsamość narodowa, od razu nie czyni z nikogo przyjaciół. Zresztą, jak pokazują doświadczenia wielu emigrantów (na szczęście nie moje własne), Polacy niekoniecznie trzymają ze sobą sztamę za granicą.
Utkwiły mi w pamięci słowa znajomej Polki „Kochana, za granicą nie ma wybrzydzania, jeśli chodzi o przyjaciół. Z braku laku i samotności, czasem zaczynasz się przyjaźnić z osobą, na którą w Polsce nawet byś nie spojrzała”. Dosadne, ale z ziarnkiem prawdy…
Jeśli nie w smak ci towarzystwo Siostry Samotności, a napotkani rodacy nie okazali chęci bratania się, masz też inne wyjście. Możesz szukać przyjaciół wśród Holendrów lub przedstawicieli innych narodowości, którzy licznie zamieszkują tulipanowe państwo.
Poznawanie ludzi z innych kultur może stać się fascynującą przygodą, ale istnieje podstawowy warunek – trzeba dobrze znać język angielski lub niderlandzki. Owszem na początku relacji wystarcza podstawowa znajomość języka do pary ze zdolnościami pantomimicznymi. Ale jeśli koleżeński kontakt ma się przeobrazić w przyjaźń, nie może być ograniczany przez barierę językową.
I wtedy jeszcze bardziej brakuje dawnych przyjaciół, z którymi można było gawędzić niemal na każdy temat i o każdej porze; wchodzić w zakamarki duszy; operować półsłówkami, hasłami, przenośniami, a mimo to być w lot zrozumianym.
Natomiast w rozmowie z Holendrem bądź innym cudzoziemcem gimnastykujesz się, produkujesz, masz wrażenie, że umysł ci paruje od przypominania sobie angielskich słówek, o przysłowiach i cytatach nawet nie wspominając, a i tak często czujesz się jak sławetny „Kali” z powieści Sienkiewicza.
I suma summarum znów tęsknisz za dawnymi przyjaciółmi… Nic tak nie pomagało na chandrę, jak wizyta u dobrej koleżanki. Wspólna kawa, zwierzenia, ploteczki…
Teraz pozostają ci kontakty wirtualne…
To jednak nie to samo.
Osobnym tematem jest rodzina. Rodzeństwo, rodzice, dziadkowie, ciotki, wujkowie… Wszyscy oni zostali w Polsce. Wiodą tam swoje codzienne życie. Chodzą do pracy, spotykają się na imprezach rodzinnych, czasem idą do kina lub na spacer. A nas tam nie ma.
Omijają nas ważne wydarzenia w ich życiu, nie możemy złożyć im osobiście życzeń na imieniny i urodziny. Nie mamy możliwości zjedzenia wspólnego obiadu. Tak wiele tracimy. Samotnie wychowujemy dzieci. Nie ma szans, by zwyczajnie poszły na spacer z babcią lub na rower z dziadkiem. By pograły z wujkiem i ciocią w grę planszową. Taka szkoda!
W parze z Siostrą Samotnością egzystuje Siostra Tęsknota.
Właśnie za rodziną. Za Polską. Za tym, co znane i swojskie. Za sprzedawczynią z warzywniaka, u której zaopatrywaliśmy się kiedyś w świeże owoce i jarzyny. Za „naszą” piekarnią, w której można było dostać chleb, jakiego smaku Holendrzy na pewno nie znają.
Tęsknię też za „swoją” fryzjerką, która znała moje włosy lepiej niż ja sama i zawsze potrafiła mi poprawić humor swoimi magicznymi nożyczkami. Teraz po prostu przestałam chodzić do fryzjera.
W holenderskim sklepie, poza „naszym” chlebem, nie ma ogórków kiszonych, zwykłych świeżych drożdży, korzenia pietruszki do zupy… Drobiazgi, ale przecież z nich składa się życie. Za nimi tęsknimy…
Siostra Tęsknota szepcze mi do ucha, żebym nie dramatyzowała, tylko wspomniała o polskich sklepach w Holandii. Dobrze, już dobrze… To prawda, w państwie wiatraków, jest olbrzymia sieć polskich sklepów. W naszym miasteczku też znajduje się taki jeden „spożywczak”, ale po pierwsze – od niedawna, a po drugie – jest w centrum, a my mieszkamy na obrzeżach… Trochę daleko, bym z Okruszkiem w wózku, biegła po włoszczyznę…
Dwie Siostry mają też Brata. Jego imię to Zmęczenie.
Ot tak. Jesteśmy sami. Igotata, cały dzień przebywa w pracy, w innym mieście. Ja, co prawda, nie pracuję, ale muszę zająć się trójką dzieci. Rano robię śniadanie sztuk trzy, potem przygotowuję posiłki do szkoły razy dwa, następnie wyprawiam na lekcje – sztuki dwie z „pomocą” sztuki trzeciej. Gdy owe sztuki dwie przebywają poza domem i są poddawane procesowi edukacji i socjalizacji, sztuka trzecia znajduje pod moją opieką. W tym czasie, w jakiś tam sposób, również próbuję ją zabawiać, nauczać, uspołeczniać, rozwijać, cywilizować.
A że Okruszek jest istotą temperamentną, czemu nieraz dał wyraz, codzienne przebywanie z nim sam na sam wysysa ze mnie znaczne pokłady energii. Gdy młode w końcu pada na drzemkę, ja próbuję przemienić się w robota wielozadaniowego. Gotuję obiad, nastawiam pranie, wieszam je, sprzątam, czasem prasuję, ceruję… Nie jestem jednak cyborgiem. Staram się też znaleźć chwilę na mini – relaks, na spokojne wypicie herbaty, szybkie zregenerowanie sił zanim młode z krzykiem się obudzi (nie inaczej) i będzie znów domagać się ciągłej uwagi. Czas mija szybko. Pora odebrać starsze dwie sztuki ze szkoły i podać im ciepły, świeży obiad. Po obiedzie zabawa z trójką, rozmowy o szkole, czasem spacer. Czekanie na Igotatę.
Zaklinanie wskazówek zegara, by w końcu pojawiły się posiłki w postaci męża.
I znów szykowanie kolacji, później zmywanie. A następnie wieczorne ceremoniały kąpielowe. Igotata przejmuje w posiadanie najmłodszą sztukę. Kąpie ją i utula do snu. Ja zajmuję się starszakami. Włączam im bajkę na komputerze. Pilnuję, by się umyły, pomodliły przed snem. Jeszcze do niedawna codziennie im czytałam na dobranoc, teraz sami sobie robią seans z książką przed snem, a my tylko w odpowiednim momencie gasimy światło.
Na koniec sprawdzam prognozę pogody i szykuję dzieciom ubrania na następny dzień.
I wreszcie mamy czas wolny! Chwila dla nas, chwila dla siebie. Patrzę na zegarek – jak późno… Zawsze za późno.
Mąż zaczyna pracować na komputerze do nocy, odgrodzony od świata słuchawkami. Ja najczęściej też włączam laptopa. Telewizora nie posiadamy. Owszem, możemy odbierać telewizję przez Internet, ale to nie to samo. Systematycznie oglądam dwa seriale. Nie pamiętam natomiast, kiedy obejrzałam jakikolwiek najzwyklejszy film. Może na wakacjach będąc w gościnie. Nie oglądam też żadnych programów rozrywkowych. Czasem wiadomości… Na wszystko brakuje czasu. Nie pamiętam, kiedy byłam w kinie. Nie pamiętam, kiedy kupiłam sobie cokolwiek do ubrania…
A gdy nadchodzi weekend, jesteśmy oboje z Igotatą zwyczajnie zmęczeni. Czasem zmuszamy się, by gdzieś pojechać, coś zobaczyć, coś nowego pokazać dzieciom. W ten sposób chcemy odpocząć od codziennej rutyny, chcemy „coś mieć” z tego naszego „idealnego życia” na emigracji.
W ten sposób pragniemy, choć pozornie i na chwilę, uwolnić się od towarzystwa tego niezwyczajnego Rodzeństwa, z którym zaznajomiliśmy się w Holandii.
Od Siostry Samotności.
Od Siostry Tęsknoty.
Od Brata Zmęczenie…
Pewnie, że nie jest lekko, ale jak piszesz, życie tam ma też swoje plusy. Może w tej chwili przechodzisz najtrudniejszy moment, następuje powolne „zmęczenie materiału”? Nie wiem, tak porównuję to do swojej sytuacji sprzed 3 lat, kiedy moja najmłodsza była w wieku podobnym, do Twojej najmłodszej, mój mąż też daleko w stolicy, pracujący i wracający tylko na wieczory, a ja sama ze wszystkim. Było cięzko być tylko z dziećmi przez 5 dni w tyg., pomogły kontakty z tubylcami, spotkania, podrzucanie dzieci, żeby ktoś miał wolne popołudnie, pojechał na zakupy, itp. To mnie uratowało, naprawdę. Irlandczycy są jednak bardzo otwarci i dość łatwo z nimi dojść do porozumienia, po którym może – ale nie musi oczywiście – zacząć się bliższa znajomość.
Jestem poza krajem prawie 11 lat, więc wiem, że tęsknoty za pewnymi rzeczmi nigdy się nie pozbędę, ale paradoksalnie, kiedy jadę do PL i szukam miejsc i odczuć, które mam w sobie, już ich nie znajduję. Bo tam życie mknie, wszystko się zmienia, sunie do przodu…. oczywiście bez nas(może to boli najbardziej?)
Wiem jedno, gdybym mieszkała teraz w PL też nie byłoby różowo, o nie. Nie byłoby opcji, że mąż pracuje, a ja zajmuję się 3 dzieci ot tak, po prostu. Nikt nie ma idealnego życia, nie wierzę w to, bo nawet ci, co posiadają góry pieniedzy – a mam w rodzinie takie 2 osoby – wciąż nie są szczęśliwe, wciąż za czymś gonią.
Oczywiście że na portalach każdy pokazuje to, co najpiękniejsze, albo to, co może zszokowac. Tylko wtedy przyciągnie uwagę 🙂 może o to w tym chodzi? Pytanie tylko czy to go uszczęśliwi? Zaistnieje przez ułąmek sekundy w sieci, a po nim przyjdą inni.
Ja, zaczynając pisać bloga, postawiłam na „zatrzymanie” chwil, na to, żeby najbliższej rodzinie w PL, najbliższym przyjaciołom, móc pokazać, co się u nas dzieje. Nie szukałam popularności, stąd nie dbałam o zdjęcia idealne 🙂 Przez te 10 lat pisania nauczyłam się, żeby nie brać do siebie tekstów pisanych w komentarzach, które niekiedy są po to, żeby cię dziubnąć. Odsuwam wszystkie złe myśli i skupiam się tylko na pozytywnych.
Do kina powinnaś pojechać sobie sama! My często tak robimy; mąż zostaje z dziećmi, ja wsiadam i jadę na film. Pewnie, że to nie to samo, ale za to jakie odprężenie! Jak najmłodsza zacznie przedszkole, zobaczysz, ze Ci ulży. Wtedy znacznie łatwiej się ogarniesz, naprawdę. Tylko prztrwaj ten najgorszy czas i – tak, jak kiedyś pisałam u Ciebi – nie starte kurze, umyte okna i lśniące podłogi są najważniejsze! Twoje samopoczucie jest najważniejsze, więc odpuść czasm, tak po prostu.
A
P.S. Mam nadzieję, że nie obrazisz się za ten komentarz; nie miał być pouczeniem, ani niczym takim. to moje luźne myśli na temat, który mi również jest bliski.
pozdrawiam
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Absolutnie nie obrażę się za Twój komentarz!
Wprost przeciwnie, bardzo Ci dziękuję za szczere słowa, za cenne rady, za dobre intencje, za podzielenie się swoimi doświadczeniami z macierzyństwa i życia na emigracji… Dziękuję!
Twoje słowa naprawdę bardzo mi pomogły. Trafiłaś doskonale w mój nastrój, pokrzepiłaś mą duszę. Przyznam, że czytając Twój piękny, długi komentarz – rozkleiłam się…
Też miałaś ciężko… W sumie wiedziesz podobne życie do mnie, przechodziłaś przez to samo co ja, dlatego tak dobrze mnie rozumiesz…
Jedenaście lat życia poza krajem to spory kawałek czasu, mnóstwo nowych doświadczeń i znajomych. Myślę, że po tylu latach emigracji można się zadomowić na obczyźnie i w zasadzie mieć dwie „ojczyzny”, dwa domy.
Jak będzie w naszym przypadku, jeszcze nie wiem…Zobaczymy.
A z tymi kurzami i zmytymi podłogami, to masz rację, muszę przystopować, bo potem nie „ogarniam się” i wpadam w pesymistyczne tony…
Jeszcze raz bardzo dziękuję i …cóż…muszę kiedyś iść do tego kina;) Sama:)
PolubieniePolubienie
Bardzo refleksyjnie i mądrze opisałaś swoją rzeczywistość. Wprawdzie moja wygląda nieco inaczej, przez to, że żyję wśród bliskich mi osób, ale przedstawiłaś to w takich słowach, że wydaje mi się, że potrafię Cię zrozumieć. Piszę „wydaje mi się”, bo mogę sobie tylko wyobrażać, jak się czujesz. W Polsce czasami też brakuje czasu na spotkanie z przyjaciółmi czy rodziną, ale masz to na wyciągnięcie ręki, możesz „pstryknąć” palcami i się z kimś spotkać, a u Was jest to już utrudnione. Wcale Ci się nie dziwię, że towarzyszą Ci takie uczucia, szczególnie, że jesteś w domu z dziećmi i choć brakuje czasu na cokolwiek, bo w domu zawsze jest coś do zrobienia, to samo to, że nie towarzyszy Ci przez większość dnia ktoś dorosły, sprawia, że takie refleksje same się nasuwają. Czasami jest to pewnie gorszy dzień, czasami zrzucamy winę na pogodę, ale jestem w stanie Cię zrozumieć. Ja sama miałam podobne odczucia, gdy siedziałam w domu z małą Dominiką. Niby rodzice byli obok, spotykałam się z koleżankami, które też miały małe dzieci, ale wystarczyło kilka chwil samotności i czułam się bardzo podobnie. A jakbym mieszkała w tym czasie poza Polską, to na pewno byłoby znacznie trudniej.
Co do blogów i zdjęć, to też podpisuję się pod tym, co napisałaś, rękami i nogami. Nasze życie tylko pozornie wygląda na idealne, a myślę, że wstawiając takie piękne zdjęcia, sami podświadomie staramy się je idealizować. A jeśli jeszcze ktoś „zalajkuje” czy napisze, jaką cudowną rodzinę tworzymy, podbudowuje to nasze ego. Przez chwilę myślimy sobie, jak to mamy idealnie, ale sami wiemy, że nie zawsze jest różowo. Zgodzę się też z tym, że często na blogu pomijamy sprawy trudne, pisząc głównie o tym, co piękne, przyjemne i beztroskie. Ciężko jest nam się podzielić tym, co nas boli, za czym tęsknimy. To może po części kwestia wychowania, ale i obawy przed niezrozumieniem. Bo „czego ona chce, skoro ma tak różowo?” Ludziom ciężko jest zrozumieć to, że nawet w pełnej rodzinie, wśród uśmiechu dzieci i miłości, możemy czasami poczuć się samotni. W każdym z nas jest przecież trochę „egoisty”, który chce mieć kawałek świata tylko dla siebie, a nie zawsze może go mieć… Nawet bym tego nie nazwała egoizmem, bo to chyba normalne, że żyjemy dla innych, ale sami też chcemy mieć coś od życia, aby pod jego koniec móc czuć się spełnionym.
Kochana, jak dla mnie, możesz częściej pisać o tym, co czujesz. Znajdziesz osoby, które to zrozumieją, znajdziesz i takie, które nie będą wiedziały, o co Ci chodzi… ale to Twój blog i Twoje uczucia, do których masz prawo.
Ściskam Was mocno, mocno, życząc, aby ta jesień przyniosła poza refleksją również czas tylko dla siebie i dla swojego ducha. Jeśli ten „duszek” będzie zadowolony i uśmiechnie się wewnętrznie, to przegoni, choćby na chwilę te nie zawsze chciane smutne siostry. A na chwile smutku też sobie pozwól, nie tłum w sobie uczuć. Porozmawiaj choćby z mężem, który jak wiem, jest bardzo dobry i kochający. Jeśli trzeba, wypłacz się na Jego ramieniu, powiedz, co Cię boli, za czym tęsknisz. Mężczyźni są zdecydowanie łatwiejsi w „obsłudze” niż my i potrafią swoim trzeźwym spojrzeniem na rzeczywistość uświadomić nam pewne rzeczy. Dzięki temu zapominamy na jakiś czas o smutkach i potrafimy się cieszyć dniem dzisiejszym.
Buziaki, buziaki, buziaki!!! :-*
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Kasiu, dziękuję Ci z całego serca za tak pełny empatii komentarz, a właściwie to już list. Jesteś w innej sytuacji, ale doskonale mnie zrozumiałaś i wsparłaś, podzieliłaś się ciepłem i dobrym słowem… Miło czytać taki komentarz, jest jak plaster na wszelkie rany duszy…
A a propos pięknych zdjęć na portalach i „lajków” pod nimi, to masz rację, że „podbudowują nasze ego”. Słuszne spostrzeżenie.
Może tak jest, że gdy ktoś napisze pod naszą fotką komentarz pod tytułem „Tworzycie cudowną rodzinę”, to po prostu zaczynamy w to wierzyć i to nam polepsza samopoczucie?
Jeszcze raz dziękuję za podzielenie się swoimi refleksjami.
Smutne siostry dziś mnie na pewno nie odwiedzą:)
Buziaki, Kasiu, pa:)
PolubieniePolubienie
Jak to się mówi…”przejdź milę w moich butach, potem oceniaj” 🙂 Tak łatwo uwierzyć, że ZAGRANICA to takie piękne miejsce, gdzie każdy ma wymarzoną pracę a pieniądze rosną na drzewku, jak w grze Simsy 😉 Mało kto zastanawia się, jak rzeczywiście takie życie wygląda, ile trudu trzeba włożyć w normalne funkcjonowanie w obcym środowisku, ile barier trzeba przełamać, ile razy wyjść ze swojej strefy komfortu. Wyobrażam sobie, jak chwilami to ciężkie. Kurz Cię nie zje, nieumyte okna cierpliwie poczekają, aby dywan nie zakwitł, to będzie okej 😀 A że ładne zdjęcia…Każdemu miło oglądać i wspominać, gdy w albumie/folderze mamy przyjemne obrazki. W ten sposób zatrzymujemy ulotne chwile na dłużej, cóż w tym złego, by były estetycznie podane? 😉 I to nic złego moim zdaniem, gdy dzielimy się tym z innymi, jeżeli mamy taką potrzebę. Nie sądzę, by ktokolwiek na świecie miał życie idealne. Zawsze gdzieś pojaw się jakiś zgrzyt, coś jest niedopilnowane, czegoś brakuje, a czegoś dla odmiany mamy nadmiar. Moje życie również odbiega od ideału i to bardzo. Zabrakło wsparcia w tej niby najważniejszej osobie. To potrafi złamać. Dlatego, co by się nie działo, jak trudno by nie było, jeżeli wraz z mężem stanowicie dla siebie podporę, to wygraliście wszystko 🙂 Buźka!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Oj, prawda, prawda… Mądre słowa, słuszne spostrzeżenia, ciekawe refleksje…
Dziękuję serdecznie, że się nimi podzieliłaś. Rzeczywiście, często ludziom się wydaje, że jak ktoś mieszka zagranicą, to wiedzie żywot „mlekiem i miodem płynący”.
A tak naprawdę to złudzenie. Niewiele osób wie, jak naprawdę wygląda takie życie. Wielu Polaków poza krajem tyra i haruje, bo ciężko to nazwać zwykłą pracą, ale wstydzą się przyznać w Polsce, jaka jest rzeczywistość, a nawet podtrzymują mit zagranicznego raju i dobrobytu…
Rozbawiłaś mnie obrazem „zakwitającego dywanu”;)
Na nasze szczęście dywanu nie posiadamy, więc co najwyżej mogą nam zakwitnąć panele, ale je łatwiej utrzymać w czystości;)
Nieśmiało pozwolę sobie życzyć Tobie, abyś też miała w życiu wsparcie i podporę ze strony drugiej osoby, bo rzeczywiście daje to wielką siłę.
Pozdrawiam serdecznie:) Wszystkiego dobrego!
PolubieniePolubienie
Hej, właśnie trafiłam na Twojego bloga i z zaciekawieniem przeczytałam Twój wpis o emigracji. Ja też od 2 lat mieszkam w Holandii, wcześniej prawie 3 lata w Barcelonie. Zgadzam się z wieloma Twoimi przemyśleniami, tylko u mnie takie odczucia pojawiły się dopiero w Holandii. W Barcelonie samotność nie dokuczała mi ani przez chwilę, choć życiowo to nie był łatwy okres. Wyjechaliśmy z małym synkiem, a w Hiszpanii urodziła się nasza córeczka. I też mąż w pracy, a ja samotnie walczyłam z „ogniskiem domowym”. I na początku nie znałam ani hiszpańskiego, ani katalońskiego, a po angielsku tam prawie nikt nie mówił.
Do Holandii jechaliśmy po kolejną przygodę, a spotkało nas bardzo duże rozczarowanie. Po moim pierwszym zetknięciu z Holendrami siedziałam w domu i płakałam. To był szok kulturowy. Teraz jest trochę lepiej, mam trochę znajomych (obcokrajowcy, żadnego Holendra rzecz jasna), ale codziennie snujemy marzenia o wyjeździe z Holandii na południe. Zobaczymy jak się to ułoży, ale wiem, że Holandia to nie jest kraj dla mnie.
Zgadzam się więc z Twoim wpisem, ale ja dopisałabym jeszcze w tytule „w Holandii”. Wierzę, że w innych krajach można się zaadoptować dużo łatwiej. A Holandia to dla mnie samotność, samotność, samotność
Pozdrawiam serdecznie
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Hej:) Miło, że trafiłaś na mój wpis o emigracji i zostawiłaś swój „ślad” w postaci tak ciekawego, szczerego komentarza, opartego o osobiste przemyślenia i refleksje. Dziękuję!
Widzę, że masz spore doświadczenie, jeśli chodzi o mieszkanie na obczyźnie. Siłą rzeczy nasuwa Ci się porównanie między życiem w Hiszpanii a Holandii…To na pewno dwa odmienne kulturowo kraje. Zwyczaje inne i ludzie…Musiało Ci być ciężko najpierw mieszkać w Barcelonie z dwójką małych dzieci, potem znów klimatyzować się do mieszkania w Holandii…
Współczuję Ci z powodu tej samotności i wydaje mi się, że poniekąd rozumiem, co masz na myśli.
Być może potrzebujecie jeszcze trochę czasu na zadomowienie się w kraju wiatraków, a być może – jest to etap przejściowy w Waszym życiu. Czas pokaże co nam wszystkim pisane…
Życzę wszystkiego najlepszego, odnalezienia spokojnej, bezpiecznej przystani w życiu.
Miejsca, które będziecie chętnie nazywać swoim domem. Pozdrawiam:)
PolubieniePolubienie