Weekend… Zwieńczenie całego tygodnia pracy, szkoły. Dwa najmilsze dni spośród siedmiu. W końcu jesteśmy w domu w komplecie.
W weekendy czasem lubimy gdzieś pojechać, coś zobaczyć, zwiedzić, ale bywa i tak, że nie mamy ochoty nigdzie się ruszać i marzy nam się leniuchowanie w domu. Oczywiście nie oznacza to, że polegujemy całe dwa dni na kanapie! Chociaż od czasu do czasu, nie miałabym nic przeciwko, zwłaszcza po nocnych koncertach mojego najmłodszego dziecka…
Spacerek jednak codziennie musi być! Przy maluchach to obowiązek, ale i przyjemność. A w naszym przypadku, przede wszystkim działanie prewencyjne mające na celu uratowanie domu przed totalnym zdemolowaniem. Nie żartuję! W konkursie na uczynienie wielkiego bałaganu w jak najkrótszym czasie, moje dzieci bez większego trudu, zajęłyby wysokie pozycje. Cóż, takiej energii najlepiej dać upust właśnie na dworze!
Miniony weekend upłynął nam na słodkim, jesiennym odpoczynku.
Najpierw był długi spacer do parku pod hasłem „Szukamy skarbów jesieni”. Dzieci zostały wyposażone w koszyki, każde w swój własny oczywiście, co by uniknąć kłótni. Do koszyków mogły wkładać piękne, kolorowe liście; żołędzie; kasztany; kiście jarzębiny i tym podobne zdobycze.
Zazwyczaj moi milusińscy spacerowanie samo w sobie uważają za nudne, ale gdy dostały zadanie do wykonania, od razu poczuły instynkt tropiciela przyrody i poszukiwacza skarbów.
Zamiast tradycyjnego marudzenia i wypatrywania placu zabaw, Iskierka i Groszek wnikliwie obserwowali drzewa, krzewy, trawę. Przy okazji można było im przemycić parę informacji na temat jesieni i zrobić mini- test z rozpoznawania drzew na podstawie kształtów liści. Niestety jego wyniki nie wzbudziły rodzicielskiego zachwytu, więc nie będę ich ujawniać.
Tego dnia, szukając skarbów jesieni, zaliczyliśmy naprawdę ładną i długą trasę pieszo, jednak zaabsorbowane dzieci ani razu nie wyraziły chęci powrotu nim koszyki się nie zapełniły.
Wbrew pozorom największy problem mieliśmy ze znalezieniem kasztanów. Okazało się, że zdecydowanie więcej kolczastych kulek leży na chodniku, niedaleko od naszego domu. A w parku, znalezienie kasztana pod kasztanowcem wymaga sokolego wzroku i wielkiego szczęścia! Widocznie ktoś inny też miał ochotę pozbierać te śliczne, brązowe cudeńka i nas po prostu ubiegł.
Na szczęście dzieci się nie zraziły, a ich koszyki były pełne jesiennych rozmaitości.
I listki się zaplątały, i kwiatki, granatowe jeżynki, klonowe noski… Nie było źle!
Zadowolone usiadły na ławce i przeglądały swoje zdobycze.
Po takich owocnych zbiorach, chwila przyjemności na placu zabaw też musiała być. Niestety niedługa, bo po południu szybko zrobiło się chłodno i szarawo. Wróciliśmy do domu lekko zmarznięci, ale za to dotlenieni i zrelaksowani.
A nazajutrz dzieci ułożyły swoje jesienne skarby na dużym stole, przezornie przykrytym białą ceratą. Wyjęłam plastelinę, patyczki, kawałki materiału i zaczęła się zabawa na całego!
Prawdziwe czary – mary! Cudownie jest tworzyć ludziki i zwierzątka z naturalnych materiałów. Przyznam, że i ja bawiłam się równie dobrze jak dzieci. Znów mogłam poczuć się małą dziewczynką, powrócić do czasów dzieciństwa, gdy co roku w szkole na technice robiło się kasztanowe ludziki, aż do znudzenia. Ale mi się to jakoś nigdy nie nudziło. Ten proces przemiany kilku kasztanów i żołędzi w śmieszne stworki wypełnia serce radością i lekkością. Można zapomnieć o swoich troskach, zresetować zmęczony codziennością umysł.
Och, gdyby tylko patyczek łatwiej wchodził w kasztanowy lub żołędziowy miąższ, to już w ogóle byłoby idealnie!
Iskierka i Groszek całkiem nieźle sobie z tym radzili. Zachwyciły mnie ich ludki, zwłaszcza dwaj jeźdźcy na zgrabnych koniach. Groszek oczywiście nie byłby sobą, gdyby nie wymyślił czegoś zabawnego, tym razem był to „pan Kuleczka” w fioletowej bluzce.
Gdy obserwowałam pogodne, skupione twarze dzieci podczas pracy, to pomyślałam sobie, jak niewiele trzeba, by uszczęśliwić małego człowieka.
Dziecko nie potrzebuje wymyślnych, drogich zabawek ani zabawek tanich, ale często kupowanych, ot przy niemal każdej wyprawie do sklepu. Choć owszem, one też mają moc wywoływania uśmiechu na małych twarzyczkach i z tego powodu nie mówię im „nie”.
Jednak przede wszystkim dziecko potrzebuje CZASU i UWAGI osoby dorosłej. Zainteresowania. Niby tylko tyle, ale tak naprawdę to aż tyle! Bo współcześnie to właśnie CZAS jest towarem deficytowym i niestety nie kupimy go w żadnym sklepie.
Czasu wciąż nam brakuje, to jego łakniemy, za nim gonimy bez tchu.
Dlatego czas dany dziecku, będzie zawsze dobrym prezentem, może nawet najlepszym z możliwych.
A jeśli do tego upieczemy szarlotkę, to nasze pociechy (i mąż) będą w siódmym niebie!
Tak, lubię jesień, już się pogodziłam, że na lato trzeba poczekać kolejny rok.
Wpuszczam zatem jesień do domu, zapraszam ją jak niespodziewanego, ale miłego gościa…
Spacer po parku, zbieranie kasztanów, robienie ludzików, wyjadanie szarlotki… to mój przepis na udany, jesienny weekend. Wypróbujesz?
Cudownie spędzony czas 🙂 Kasztanowe ludziki śliczne, a to co najbardziej mnie ujęło, to buźka wypełniona szarlotką na ostatnim zdjęciu 😀
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję ślicznie za tak miłe słowa:) Mnie ta buźka pełna szarlotki też rozczula…
Cenne takie chwile, a w sumie niewiele kosztują. Pozdrawiam:)
PolubieniePolubienie
Spacer i szarlotka – jak w mojej bajce 🙂 Cudownie 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba