Wiem, dziwny tytuł. Już wyjaśniam. Ostatnio dostałam z „Taalhuis” zaproszenie na Kookworkshop, krótkie nieodpłatne warsztaty gotowania. Większość holenderskich miast ma własny oddział „Taalhuis”, bazę informacji o możliwościach uczenia się języka niderlandzkiego w danym regionie. Już kiedyś wspominałam, że Holendrzy mają szeroką ofertę różnego rodzaju bezpłatnych kursów i aktywności dla emigrantów. Wiele z nich, wstrzymanych wcześniej przez pandemię, właśnie zostało reaktywowanych.
Jednak akurat warsztaty gotowania to nowość, przynajmniej w naszym mieście.
Na razie uczestniczyłam w dwóch spotkaniach, przede mną jeszcze trzy.
Na pierwsze zajęcia szłam z lekką tremą, bo choć gotuję codziennie dla rodziny, to moje kucharzenie plasuje się na poziomie przeciętnym. A tu jeszcze dochodzą trudności językowe i obecność nieznanych osób. Na szczęście moje obawy okazały się niepotrzebne. Grupa jest kameralna: tylko pięć uczestniczek i Annette – nauczycielka niderlandzkiego, a zarazem pasjonatka zdrowego trybu życia.
Jak zwykle na takich spotkaniach najpierw była rundka z imionami, potem każda z nas opowiedziała parę słów o sobie: jak długo mieszka w Holandii, jakie ma hobby, dlaczego chce uczestniczyć w warsztatach – czy priorytetem jest szlifowanie języka niderlandzkiego, czy chęć gotowania, a może samotność i potrzeba spotkania się z ludźmi?
Kuchnia holenderska sama w sobie jest prosta i pożywna; jej podstawę stanowią „stamppoty”, jednogarnkowe potrawy na bazie tłuczonych ziemniaków z warzywami. Jednakowoż Niderlandy od dawna czerpały inspiracje z dziedzictwa kuchni kolonizowanych przez siebie krajów dalekomorskich, bogatych w przyprawy korzenne.
Annette wyjaśniła, że z tej przyczyny nie będziemy gotować „stamppotów”, lecz uniwersalne dania typu Fusion. Będzie zdrowo i smacznie. Na zajęciach będą tylko potrawy wegetariańskie, ale w domu można modyfikować przepisy, dodać mięso lub ryby.
Nasze pierwsze menu wydało mi się dość egzotyczne: zupa afgańska i krakers, dla mnie nowość. Każda z pań dostała wydrukowany przepis, wspólnie je przeczytałyśmy, omówiłyśmy produkty (ile nowych słówek!), ustaliłyśmy podział obowiązków, a gdy już wszystko było w miarę jasne – włożyłyśmy fartuchy i wzięłyśmy się do roboty.
Mnie przypadło w udziale krojenie cebuli i zieleniny, podsmażanie, gotowanie zupy.
Inne panie ważyły ziarna i nasiona na krakersy, mieliły, mieszały.
W międzyczasie któraś zmywała i sprzątała.
Odtąd było słychać głównie stukanie naczyń kuchennych, a kuchnia wypełniła się aromatami – czosnku, świeżej kolendry, koperku, pieczonych nasion.
Zapach zwabił pracowników technicznych. Przychodzili sprawdzić, co się dzieje, a w efekcie wychodzili z miską zupy.
Gotowanie zostało zwieńczone wspólnym posiłkiem, a ewaluacja zajęć odbywała się pomiędzy kolejnymi łykami zupy i “gryzami” krakersa.
Jedzenie smakowało, choć mnie chyba mniej niż innym, gdyż nie jestem przyzwyczajona do takich połączeń smakowych – zupę afgańską jadłam po raz pierwszy.
Podejrzewałam też (jak się później okazało – słusznie!), że tego typu obiad nie przypadnie do gustu moim dzieciom, natomiast Igotata chętnie spróbuje czegoś nowego.
Mimo małych wątpliwości pierwsze zajęcia warsztatowe uznałam za udane.
A w tym tygodniu „odtworzyłam” obiad dla polskich koleżanek.
Dziewczynom smakowało, więc postanowiłam podzielić się przepisami również na blogu.
Możecie je potraktować jako kulinarną ciekawostkę. A może ktoś zechce skorzystać?
Jeśli tak to na początek radzę zrobić zupę z połowy składników, by wiedzieć, czy to jest „nasz smak”, a zupy wychodzi sporo.
Zupa afgańska „Ash door Zahra”
Składniki:
- 4 średnie cebule
- 2 ząbki czosnku
- 200 g ciecierzycy, 200 g fasoli kidney, 200 g soczewicy – świeże lub z puszki
- 1 pęczek szczypiorku, kolendry, koperku, pietruszki i szpinaku
- 1,5 łyżeczki soli
- szczypta kurkumy
- olej do podsmażenia
- 1,25 l wody lub więcej
- 150 ml jogurtu greckiego do dekoracji
- 2 łyżeczki afgańskiej przyprawy Sabzi (Sabji)*
Przygotowanie:
Pokrój cebule dość drobno. Posiekaj zieleninę: szczypiorek, kolendrę, koperek, pietruszkę. Pokrój na kawałki szpinak. Jeśli masz świeżą ciecierzycę, fasolę i soczewicę – namocz ją i ugotuj wg przepisu na opakowaniu. Rozgrzej olej w garnku (można też użyć patelni) i podsmaż cebulę i przeciśnięty przez praskę czosnek. Szklij na małym ogniu mieszając co jakiś czas. Dorzuć ciecierzycę, fasolę i soczewicę oraz szczyptę kurkumy. Wymieszaj z cebulą, duś parę minut, po czym dodaj zieleninę: szczypior, kolendrę, koperek, pietruszkę i szpinak. Chwilę poduś i dopiero wtedy zalej składniki gorącą wodą. Gotuj 15 – 20 minut. Dopraw solą i przyprawą afgańską Sabzi.
Serwuj z kleksem z greckiego jogurtu.
Do zupy można dodać makaron.
*Mała dygresja odnośnie przyprawy afgańskiej:
w Holandii Sabzi jest dostępne w tureckich sklepach i w niektórych supermarketach. Jednak w naszym sklepie nie było. Jako że nie miałam czasu jechać gdzieś indziej, więc sprawdziłam skład mieszanki Sabzi (lub Sabji) w Internecie. a potem doprawiłam zupę tymi składnikami, które miałam w domu: czarnym pieprzem, goździkiem, gałką muszkatołową, odrobiną kardamonu i cynamonu.
Powinien być jeszcze kumin, chile i suszony imbir, niestety nie miałam.
Moja zupa nie była więc w pełni afgańska, na szczęście koleżanki nie grymasiły.
Krakers
Składniki:
- 50 g sezamu
- 50 g mielonych orzechów
- 50 g pestek dyni
- 30 g pestek słonecznika
- 50 g mąki gryczanej (nie miałam takiej mąki, więc zmieliłam kaszę gryczaną)
- 130 ml wody
- 5 g soli morskiej
- 1 kopiasta łyżka chipsów z wodorostów (zeewier snippers) – nie miałam, więc nie dodałam.
Przygotowanie:
Zmiel wszystkie składniki (z wyjątkiem: pestek słonecznika, mąki, wody i soli).
Wymieszaj ze słonecznikiem, mąką, wodą i solą tak by uzyskać łatwe do formowania „ciasto”.
Rozłóż je z pomocą łopatki silikonowej na małej blaszce pokrytej papierem do pieczenia.
Zrób nacięcia, by wyszło ok. 12 kawałków.
Włóż do piekarnika rozgrzanego do 140 st. i piecz ok. 45 – 50 min aż krakers będzie wyglądał na chrupiący. Może być dodatkiem do zupy lub oddzielną przekąską.
I tak oto wyglądał pierwszy „warsztatowy” obiad.
Życzycie sobie przepisy z kolejnych spotkań?
Wygląda świetnie ta egzotyczna zupa z krakersem. Dobrze, że podzieliłaś się przepisem. Ja spróbuję zrobić, bo lubię cieciorkę, czy fasolę. Mam nadzieję, że krakersy nie będą zbyt twarde. 🙂
Bardzo ciekawy sposób integracji i przy okazji poznawanie nowych słów. 🙂
Serdeczności zasyłam
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ultro, krakersy są twarde, ale tak jeszcze w miarę, zębów nie łamią 😉
Można z nich zrezygnować i dodać do zupy makaron typu noodle.
Tak nawet jest w oryginalnym przepisie – 350 g makaronu noodle dodać pod koniec gotowania do zupy i zagotować 5 minut.
Może taka wersja byłaby nawet lepsza?
PolubieniePolubienie
będąc w ‚stanach’ (przejazdem w Buffalo) spożyłem posiłek w restauracji pakistańskiej. delikatnie mówiąc, to nie były moje klimaty…
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Tak, wyobrażam sobie. W sumie moje klimaty to też nie są. 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Zupka zapewne bardzo zdrowa, a krakersy dobre by były jako przekąska w ogóle.
Nie brałam nigdy udziału w takich warsztatach, ale mój syn uczył się kuchni meksykańskiej.
Warto poznawać nowe…
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Jotko, jak jest okazja i zapraszają na warsztat za darmo, to pewnie że warto spróbować.
Zawsze można nauczyć się czegoś nowego, choć pewnie też nie wszystko nam podpasuje, ale przecież nie musi.
Ps. Kuchni meksykańskiej nie znam. Pikantna i smaczna?
PolubieniePolubienie
Jak dla mnie zbyt pikantna…
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Jotko, zawsze można dodać mniej chili. 😉
PolubieniePolubienie
U nas w BE też są różne wydarzenia dla obcokrajowców ułatwiające naukę i przyswajanie języka, tyle że większość w miastach. Moja Zuzanna chciała chodzić na zwykłe krótkie kursy gotowania i już miałyśmy się zapisać na sushi ale ta piekielna pandemia się zaczęła… Miałam też zaproszenie do Femmy, czyli takiego jakby koła gospodyń ;-), tyle że babki tu głównie szyją lub szydełkują, co mnie nie interesuje, a gotują rzadko więc się nie zdecydowałam. Jednak takie organizacje to świetny sposób na naukę języka.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Tak, Magda, faktycznie takie spotkania dają możliwość oszlifowania obcego języka i dzieje się to jakoś tak mimochodem, przy okazji kucharzenia.
„Kuchenne” słówka ciężko wchodzą do głowy „na sucho” podczas wertowania książki, a teraz wszystkie te „snijplank”, „dunschiller”, „vergiet” same wskoczyły mi do głowy (i oby już tak pozostały 😉 ).
W Holandii też dużo fajnych spotkań ma miejsce w wijkcentrach: zajęcia hobbystyczne, gra w karty, zumba, spotkania dla seniorów, koffieochtend, czyli integrujące mieszkańców kawy – wszystko za symboliczną opłatę, ale jakoś zawsze brakowało mi śmiałości by z czegoś skorzystać.
PolubieniePolubienie
Jestem wzrokowcem, tak jak krakersow spróbowałabym, tak zupa nie wzbudziła mojego zachwytu. Wolałabym chyba naszą kartoflankę. Uściski.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Iwonko, bo ta zupa jest dość egzotyczna w smaku.
Ugotowałam ją jako ciekawostkę, by sprawdzić, czy umiem odtworzyć przepis sama w warunkach domowych, ale też więcej jej chyba nie ugotuję – no chyba że trafię gdzieś na afgańską przyprawę Sabji.
Moim dziewczynom nawet smakowała (przynajmniej tak mówiły), ale z kolei dzieci kręciły nosem – co było do przewidzenia.
PolubieniePolubienie
Dodawaj, dodawaj, ja bardzo lubie czytac nowe przepisy:) Ale przyznam, ze kuchnia Holendrow byla i jest dla mnie wielkim rozczarowaniem – tak jak napisalam, w sumei, to tylko te ich stampoty, a tak to… gotowce i polprodukty podszywyjace sie pod kuchnie wschodu… u nas w do,u kroluje wiec kuchnia polska;)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
”tak jak napisalas”, nie ja ”napisalam”;) literowka.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dokładnie. Dobrze to ujęłaś, Czipssie. 🙂
Ps. I w takim razie dodam kolejny przepis, z myślą o Tobie. 🙂 Dziękuję.
PolubieniePolubienie