Dziś są w Polsce Mikołajki. A w Holandii…? Powiało smutkiem… I wcale nie żartuję. To znaczy, z jednej strony panuje tu radość; wszakże wczoraj był tzw. „pakjesavond” (wieczór prezentów), czyli najważniejszy dzień w roku dla holenderskich dzieci. A z drugiej strony… Mikołaj i jego pomalowani na czarno pomocnicy rozdali prezenty, a dziś… zniknęli. Wrócili statkiem do Hiszpanii. Już bez „pompy”, bez oficjalnych pożegnań, bez spotkania z burmistrzem. Po cichu i w tajemnicy. Pewnie wrócą za rok. Ale teraz jakoś pusto bez nich…
Ci niezwyczajni goście przebywali w Królestwie Niderlandów już od połowy listopada (pisałam tu na ten temat). Przez ten czas można było codziennie śledzić życie „Sinetrklaas”(Mikołaja) i „Zwarte Pieten”(Czarnych Piotrusiów) w telewizji, radiu i przez Internet niemal jak Big Brothera! Wesoło było tu w ich kompanii! Wciąż miały miejsce niezwykłe przygody. A człowiek szybko przyzwyczaja się do dobrego. I potem tęskni.
W naszej miejscowości Mikołaj zamieszkał iście po holendersku, czyli w przyczepie kempingowej.
Można było złożyć mu wizytę w wyznaczonych terminach. Skorzystaliśmy z okazji i też udaliśmy się na taką audiencję do Świętego. Iskierka i Groszek wręczyli mu swoje rysunki.
Widzieli łoże Mikołaja, małą kuchenkę… Cóż, trzeba przyznać, że luksusów nie miał. A w końcu to starszy człowiek, zasługuje na większy komfort. Nie udało mi się zrobić ładnych zdjęć w trakcie wizyty u Sinterklaas, Zwarte Pieten miały ochotę na psoty i skutecznie rozpraszały papparazzi, rzucając w nich maleńkimi ciasteczkami zwanymi „pepernoten”. Ale nie zdjęcia najważniejsze, lecz wrażenia i wspomnienia! A przecież nie każdy ma szansę być obrzuconym ciasteczkami przez człowieka z buzią pomalowaną na czarno, ze złotymi kółkami w uszach, w ubranku tak kolorowym i szykownym jak z filmu kostiumowego! No właśnie! Ale to nie wszystko.
W czasie trzytygodniowego pobytu Mikołaja w Holandii wiele się dzieje również w szkołach. Jest niemal pewne, że „Sint” odwiedzi każdą placówkę, toteż dzieci, pod okiem nauczycieli, starannie przygotowują się na tę okazję. Wykonują piękne prace plastyczne. Wykorzystując różnorodne techniki i materiały, robią portrety, karykatury, sylwetki bądź czapki Mikołaja lub Czarnych Piotrusiów. Lepią butki z gliny. Rysują siwowłosego konia lub statek parowy… No i codziennie oglądają, na tablicy multimedialnej, specjalne wydanie wiadomości poświęcone tej najważniejszej postaci, z pastorałem w ręku, i jego figlarnej kompanii.
Iskierka i Groszek, ze swoimi wychowawczyniami, piekli „pepernoten”. Przepis jest prosty. Wystarczy kupić gotową mieszankę, dostępną w każdej sieci sklepów spożywczych. Do proszku dodaje się wodę, rozrabia ciasto, a następnie lepi małe krążki. Wkłada do piekarnika i w zasadzie pepernoten są gotowe!
W miniony czwartek, w szkole Groszka i Iskierki, odbył się tzw. „kijkavond”, czyli taki „otwarty wieczór”, gdy można przyjść do szkoły całą rodziną, zwiedzić wszystkie sale, zajrzeć niemal w każdy kąt. A naprawdę, było co podziwiać! Szkoła wyglądała po prostu jak z bajki.
Na dworze panowała głucha ciemność, wiatr złowrogo pląsał między nagimi konarami drzew, w kanałach odbijał się biały rogalik księżyca, a… szkolny budynek błyszczał tysiącem światełek. Zapraszał do wewnątrz. Przez okna widać było palące się, w każdej klasie, sztuczne kominki. Aż chciało się podejść bliżej i ogrzać zziębnięte dłonie.
W progu szkoły stała uśmiechnięta pani dyrektor i częstowała czekoladą do picia. Sale lekcyjne zmieniły się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki! Były cudownie ozdobione pracami dzieci, ale nie tylko. Panie nauczycielki własnoręcznie wykonały dekoracje niespodzianki. I tak na środku sali, w której uczy się Groszek, wylądował wielki, kolorowy, mikołajowy pojazd kosmiczny.
Z kolei u Iskierki pojawiła się niezwykła maszyna czasu dla Sinterklaas, złożona z prezentów wykonanych wcześniej przez uczniów na zajęciach.
A obok tego pomysłowego wynalazku, w hamaku odpoczywał strudzony Czarny Piotruś!
Podziwialiśmy również samochód Mikołaja i cudny pociąg wiozący Świętego i całą gromadę swoich przyjaciół. Prawdziwa uczta dla oczu… Próbowałam zatrzymać te piękne obrazy na zdjęciach, ale okazało się, że moje umiejętności fotograficzne zawiodły. Używałam lampy błyskowej, a przez to fotografie były owszem wyraźne, bogate w szczegóły, ale… zupełnie pozbawione uroku, czaru. Niestety, nie oddały magii tego wyjątkowego wieczoru.
„Kijkavond” nas zachwycił, ale okazało się, że o wiele większa niespodzianka czekała na dzieci w szkole dopiero następnego dnia! Nie było mowy o nauce, lekcje były skrócone. Rano uczniowie wyszli na szkolny dziedziniec, w zrobionych przez siebie czapkach mikołajowych bądź piotrusiowych. Wszyscy wypatrywali. Kogo? Wiadomo!
I nie zawiódł, przyjechał w iście spektakularnym stylu …
Ulicą zwykle jeżdżą samochody, czasem autobusy, ale tego dnia galopowały po niej konie z zaprzężoną karetą, w której siedział Mikołaj z Piotrusiami. Rumaki skręciły w stronę szkoły.
Brama była otwarta. Tłum dzieci się przesunął i tak oto najważniejsi gości wjechali na szkolny dziedziniec. Pani dyrektor powitała strudzonego Mikołaja i Czarnych Piotrusiów, których humor nie opuszczał.
Dzieci urządziły prawdziwy recital piosenek dla Świętego. W Holandii jest ich mnóstwo, dzieciaki znają je niemal od kołyski. Uczniowie też zatańczyli dla Mikołaja entuzjastyczny taniec ze skakaniem, klaskaniem, obrotami… Potem wszyscy weszli do szkolnego budynku i Mikołaj odwiedzał kolejno każdą klasę. Sprezentował dzieciom książki.
Moje pociechy wróciły ze szkoły bardzo szczęśliwe i chyba jeszcze im było mało wrażeń, bo ekscytowały się, że nazajutrz będzie 5 grudnia i „pakjesavond”, „pakjesavond”, „pakjesawvond”…
O czym one mówią? Wyjaśniłam, że Mikołajki są szóstego grudnia, a nie piątego, ale Groszek i Iskierka uważali inaczej. Tak mnie zaintrygowali, iż zaczęłam pytać znajomych Holendrów i szukać w Internecie informacji na temat „wieczoru prezentów”, by wiedzieć jak to jest naprawdę z tymi Mikołajkami. Kto ma rację? Oczywiście dzieciaki wygrały ten spór.
„Pakjesavond” (wieczór prezentów) to najpiękniejszy wieczór w życiu holenderskiej rodziny, porównywalny, pod względem znaczenia, z polską Wigilią. To właśnie, 5 grudnia, holenderskie rodziny spotykają się z bliskimi krewnymi. W salonie stoją pięknie ubrane choinki. Tak, tak, to nie pomyłka; drzewka są już teraz! Holendrzy rozpoczynają swoje tradycyjne ucztowanie. Jedzą erwtensoep (zupa z zielonego groszku) i stammpot (ubite ziemniaki z kapustą, jarmużem bądź marchwią i cebulą). Na deser serwuje się ciasto francuskie, w kształcie litery „S” od słowa „Sinterklass”, nadziewane masą migdałową, a do picia jest napój czekoladowy. I wtedy właśnie przychodzi Mikołaj z Piotrusiami i wspólnie rozdają prezenty. Paczki nie są podpisane, trzeba odgadnąć właściciela. Czasami pomocne są, specjalnie układane, wierszyki na temat danej osoby. Nie zawsze Mikołaj zjawia się osobiście; bywa, że zostawia worek z podarunkami pod drzwiami lub w korytarzu, przy butach. Prezenty są z reguły drogie, duże, bogate. I ładnie zapakowane. Bo to jedyny taki wieczór w roku…
W Holandii nie ma, bowiem, tradycji rozdawania prezentów na Boże Narodzenie, może w niektórych domach, wręcza się drobiazgi, ale nie jest to powszechne. Można się pokusić o stwierdzenie, że prawdziwe Boże Narodzenie w Holandii nie istnieje. Ale… to już zupełnie inna historia. Może właśnie, dlatego, tak dziś smutno, że Sinterklaas i Zwarte Pieten odpłynęli?
To Mikołaj nieźle musiał się napracować. Fajny zwyczaj.
PolubieniePolubione przez 1 osoba