Właśnie siedzę przed komputerem i próbuję nadgonić zaległości w „Pamiętniku Okruszka”. To niełatwe zadanie, bo zaległości jest wiele, w dodatku wciąż coś lub ktoś mnie rozprasza. Gdy już w głowie utoczę, jak kuleczkę z plasteliny, zdanie okrąglutkie, piękne i zgrabne, to wnet – z sąsiedniego pokoju – dobiega głos brata: „Okruszku, chcesz zobaczyć coś fajnego?”
Nadstawiam uszu, kulka z plasteliny uderza o podłogę i staje się kanciasta. Zdanie ucieka, znów nie wiem, o czym pisać.
Patrzę w okno.
Drzewa z łysymi, wyciągniętymi w górę, gałęziami wyglądają jak wielkie pędzle.
Aż chciałoby się namoczyć je w farbach i pomalować świat.
Po tęczowych chodnikach nogi same chciałyby spacerować. A jak fajnie mieszkałoby się w kolorowych domach – nawet numerów nie trzeba byłoby pamiętać, bo można by mówić: „to tamten błękitny dom z namalowanym słońcem” albo „dom w krowie łatki”.
Tylko pewnie nie umielibyśmy zdecydować się, jaki kolor i wzór byłby dla nas najlepszy. Każdy lubi coś innego. A jeśli nawet, przypadkiem, mojemu bratu lub siostrze podoba się to samo co mnie, to i tak się do tego nie przyznają, ot dla zasady czy z przekory.
Bo ja jestem najmłodsza, a oni są duzi.
I co z tego? Prawdę mówiąc ostatnio rodzice mają więcej problemów z nimi niż ze mną. Możecie mi nie wierzyć, ale powiem Wam, że przy moim rodzeństwie jestem niemal idealna.
Owszem, czasem rano nie chce mi się wstać z łóżka i włożyć ubrań przygotowanych przez mamę, a potem spieszymy się i wpadamy do szkoły na ostatnią chwilę.
Ale to przecież drobiazgi!
I nie moja wina, że mama szykuje mi nudne ubrania typu spodnie i bluzka.
Nazywa je „praktycznymi” i dostosowanymi do pogody, ale ja nie cierpię praktycznych rzeczy! One zabijają fantazję, a na to nie mogę sobie pozwolić!
Przemycam więc zwiewne sukienki, wiążę w pasie szalik, a na głowę wkładam dwie opaski.
Nie chcę być szara i nudna, jak te bezlistne drzewa. Pragnę kolorów.
Ale wracając do mojego rodzeństwa – żal mi rodziców, bo martwią się o moją siostrę. Iskierka od września uczy się w szkole średniej i – jak mówią rodzice – trochę ją to przerosło, to znaczy nie wiem dokładnie co, więc nie mogę nic więcej powiedzieć.
Na moje oko to raczej Iskierka przerosła, i nie szkołę, tylko mamę – jest już prawie tego samego wzrostu, nawet buty nosi o rozmiar większe.
Wolę nie myśleć co się stanie, gdy od września mój brat pójdzie do szkoły średniej! Rodzice będą zamartwiać się podwójnie. Jednak na razie Groszek musi wybrać, gdzie chce się dalej uczyć. Mama jeździ z nim na „dni otwarte” i na lekcje próbne do różnych szkół, ale wybór jest trudny.
Dobrze, że ja nie muszę zmieniać szkoły.
To znaczy czasem rodzice wspominają, że może warto byłoby przepisać mnie gdzieś bliżej, skoro się przeprowadziliśmy, ale skutecznie wybijam im ten pomysł z głowy.
Kocham moją panią Fleur nad życie, a ona kocha mnie, dlatego – nie ma wyjścia – musimy być razem.
Choć czasem z sentymentem wspominam nasze poprzednie mieszkanko.
Znajdowało się tak blisko szkoły, że mama tylko otwierała drzwi, wołała “Dzieci, dzieci do szkoły!” i już byliśmy w szkole.
W czasie świąt odwiedziliśmy naszych byłych sąsiadów, starszą panią i starszego pana.
Ich domek łączy się z naszym byłym – u nas w miasteczku na każdej ulicy domy przytulają się do siebie. I, gdy poszliśmy do sąsiadów, to tak wzruszyliśmy się widząc nasz stary dom, że aż głaskaliśmy go po murze i szeptaliśmy, że za nim tęsknimy.
A starsi państwo powiedzieli, że oni tęsknią za nami.
Ponoć byliśmy wspaniałymi sąsiadami. Jak mama piekła ciasto, to zawsze odkładała kilka kawałków na oddzielny talerzyk i mój brat lub siostra zanosili je sąsiadom. Gdy zabrakło nam mleka czy jajek, pożyczaliśmy od sąsiadów, a oni od nas i tak sobie nawzajem pomagaliśmy. A teraz nikt od nas nie pożycza mleka i mama nikomu nie nosi ciast.
Jeszcze nie zdążyliśmy zaprzyjaźnić z nowymi sąsiadami.
Owszem uśmiechamy się do siebie i mówimy „Hallo” i „Goedemorgen”, ale nic poza tym. Mamie brakuje czasu na pieczenie.
Cały tydzień biegamy do szkoły holenderskiej, a w weekendy jeździmy do polskiej szkoły w Amsterdamie. Tam ostatnio sporo się działo.
Tańczyliśmy na balu karnawałowym i przedstawialiśmy jasełka.
Ja dostałam rolę dziecka i, nie uwierzycie, co się stało. Po raz pierwszy w życiu zjadła mnie trema, to znaczy zjadła mój brzuch, który rozbolał mnie ze strachu.
Kiedy zobaczyłam, jak nadchodzi publiczność, popłakałam się i szukałam schronienia w tatusiowych ramionach (z których nie zeszłam do końca przedstawienia).
A gdy jasełka się skończyły, od razu odzyskałam humor i przez resztę popołudnia brykałam jak szalona.
Pewnego razu do naszej szkoły przyszedł pan o imieniu: „Holender z polską duszą”. Pokazywał nam wojskowe mundury i hełmy z czasów drugiej wojny światowej.
Przyznam Wam, że niespecjalnie mnie to ciekawiło, wolałabym oglądać kolekcję balowych sukien.
Ale potem pan „Holender z polską duszą” opowiedział nam historię o żołnierzu niedźwiedziu Wojtku. Z początku myślałam, że to bajka, ale gdy zobaczyłam zdjęcia niedźwiedzia Wojtka przytulającego się do innych żołnierzy, którzy wcale nie byli przerażeni, lecz uśmiechali się – zrozumiałam, że to wszystko jest prawdą.
Wow, co za historia!
Ja też chciałabym mieć przyjaciela niedźwiedzia, jak Masza, taka dziewczynka z bajki, która lubi psocić. Też psocę, ale na pewno mniej od Maszy.
Niekiedy próbuję coś wymusić na rodzicach – co prawda na tatę to nie działa, ale mamę owinęłam sobie wokół palca i bywają z tego kłopoty – na przykład w sylwestrowy poranek mama wstała z bólem pleców, a ja bardzo chciałam iść na lodowisko.
Od dawna o to prosiłam, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie.
Oczywiście nie omieszkałam wypomnieć tego mamie: „Obiecałaś! Rok się kończy, a ja ani razu nie byłam na lodowisku. Chcę na łyżwy!”
I mama stwierdziła, że może faktycznie jest dobra okazja: mamy wolne, nie idziemy do szkoły, a jak ona się rozrusza, to może plecy przestaną ją boleć?
I poszliśmy. Włożyłam łyżwy, z dumą weszłam na lód i… od razu się przewróciłam!
Nogi w ogóle nie chciały mnie słuchać, rozjeżdżały się jak u nowo narodzonego źrebaka.
Z zazdrością patrzyłam, jak brat śmiga po lodzie, jak siostra śmiga…
Ba, nawet mama śmigała (dziwnie przykurczona i zgarbiona).
Oj, nie tak wyobrażałam sobie wyjście na lodowisko!
Dreptałam przy barierce z nosem zwieszonym na kwintę i marzyłam, by zdjąć łyżwy i wracać do domu.
Niestety Groszek i Iskierka byli odmiennego zdania.
Popisywali się szybką jazdą, by jeszcze bardziej zrobić mi na złość.
Cierpiałam w milczeniu, gdy nagle usłyszałam świst i zobaczyłam, jak mama zachwiała się, nogi uciekły jej do góry, a ona gruchnęła o lód i upadła na plecy.
Upadki dorosłych wyglądają zabawniej niż dzieci, toteż śmiałam się do rozpuku.
Przestało mi być do śmiechu, gdy zobaczyłam łzy w oczach mamy.
Jeszcze bardziej się przygarbiła, ledwo doczłapaliśmy się do domu.
Nazajutrz, w Nowy Rok, mama nie mogła wstać z łóżka – bo przy każdym, nawet minimalnym, zgięciu ciała, bolały ją plecy. Ostry ból utrzymywał się przez trzy dni, a potem powoli ustępował i dziś jest już okej.
Cieszę się, bo nie lubię, jak rodzice chorują.
Mama ma się ze mną bawić, a nie leżeć w łóżku.
A teraz cześć, idę coś zjeść. I zobaczyć, co brat chciał mi pokazać.
Wspaniały wpis! Zawsze z uśmiechem czytam „Pamiętnik Okruszka”. Myślę sobie, że sąsiedzi będą do Was lgnąć, bo takie z Was pozytywne istotki. Mam nadzieję, że dacie im szansę i znajdziecie odrobinę czasu. A ciacho? Może Igomama chciałaby zamieszkać obok nas? Co prawda my się do nikogo nie tulimy, bo niestety kamienica rządzi się swoimi prawami, ale obiecuję, że będzie sympatycznie 🙂 I też czasem mogę coś upiec 😉
Ściskam mocno!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Puchatko, nie mam wątpliwości, że w Twoim sąsiedztwie mieszkałoby nam się sympatycznie 🙂 Oj, chciałabym, chciała… 🙂
W dodatku Twoje miasto jest takie piękne. 🙂
Dziękujemy za przemiłe słowa.
PolubieniePolubienie
Och, okruszku jesteś jak iskierka, żywa i kolorowa…
Opowieść o niedźwiadku Wojtku znają i lubią tez nasze dzieci.
Coś mi się zdaje, że dorastasz, bo maluchy tremy nie miewają…
Może jeszcze poznacie miłych sąsiadów? zwłaszcza takich, którzy pieką pyszne ciasta!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Skoro dorastanie wiąże się z tremą, to ja dziękuję za takie dorastanie. 😉
A tak poważnie – to dziękujemy Ci, Joteczko, za odwiedziny i Twą ciepłą obecność.
A co do sąsiadów – dajemy im i sobie szansę. Może trzeba więcej czasu.
Wspaniale, że u Was dzieci też lubą niedźwiedzia Wojtka. To piękna historia.
PolubieniePolubienie
Bardzo nowatorskie te pamiętniczkowe wspomnienia, które pisze Okruszek. Czyta się doskonale, wydaje mi się, że z każdym tygodniem coraz więcej faktów dostrzega i komentuje po swojemu, czyli zabawnie, ciepło i z sercem.
Serdecznie pozdrawiam Okruszka i całą jej wspaniałą Rodzinkę
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ultro, dziękuję za przemiłe słowa i przepraszam, że robię to z takim opóźnieniem.
Przyczyna banalna – wirusy. 😦
Również serdecznie Cię pozdrawiamy.:)
PolubieniePolubienie
Jak zwykle dużo się u Ciebie dzieje, Okruszku – ale nieraz słyszę, że lepiej jak się dużo dzeje niż jak nie dzieje się nic. W sprawie Mamusi i Rodzeństwa musisz być cierpliwa i wyrozumiała – oni są starsi, a wiec już bardziej dorośli i niestety mają więcej obowiązków i różnych problemów na głowie.
Zmiana szkoły to zawsze ciekawa sprawa, chociaż z tym czy fajna to już różnie bywa 😉
Współczuję Twojej Mamie bólu pleców. Sam zmagam się z tym nie od dzisiaj (ciągle zapominam: Mamusia wspominała Ci że nie chodzę?) i wiem, co to znaczy…
Uwielbiam tę Twoją fantazję i kolory tęczy, które przebijają się z każdej kartki Twojego Pamiętnika 🙂 Mam nadzieję, że kiedy podrośniesz i też będziesz miała już ciut więcej obowiązków na głowie, nie stracisz tych cech 🙂 Jeśli kiedyś będę miał córkę, chcę, żeby od Ciebie Kochana uczyła się radości życia.
Ściskam mocno całą Rodzinkę!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Celcie, zatkało nas (Okruszka i mamę).. od łez…
Zresztą nie po raz pierwszy po przeczytaniu Twojego komentarza.
Z tą córką i radością życia – to chyba największy komplement, jaki można usłyszeć.
Masz niesamowitą wrażliwość i pokłady dobra, to aż wzrusza.
I chociaż nie chodzisz, to docierasz tam, gdzie ci z najsprawniejszymi nogami dojść nie są w stanie. I tego Ci życzymy: by bariery architektoniczne i ból pleców nie ograniczały Cię w celebrowaniu życia oraz w spełnianiu swych marzeń.
Uściski, Celcie. :)*
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Czasami długo nie reaguje na Wasze odpowiedzi, bo mnie też zatyka… Tak jak przy powyższej odpowiedzi na przykład 🙂
Ta wrażliwość wiesz, potrafi czasem być jak obosieczny miecz. Co do bólu i reszty… Do pewnych rzeczy idzie się z czasem przyzwyczaić, chociaż gdybym na cokolwiek narzekał to obraziłbym Boga, bo miałem więcej szczęścia niż inni w podobnej sytuacji.
A z tym komplementem to mówiłem jak najbardziej serio. Świetnie wychowaliście z Igotatą Iskierkę, Groszka i Okruszka 🙂
Chciałbym Was Wszystkich serdecznie zaprosić na 13 Urodziny Polanki : https://zyciecelta.wordpress.com/2020/02/17/szczesliwa-trzynastka/ Zwłaszcza, że jesteście wspomniani w notce 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Twoja Polanka ma już 13 lat?! O, mistrzu, dobra robota!
Już wpadamy na blogowego torcika. 😉
Ps. Twoja olbrzymia pokora, skromność, wrażliwość i dobroć – czynią świat realny i wirtualny znaczeni lepszym. Dziękuję!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Okruszki drogi!
Zawsze chętnie czytam Twoje wpisy pełne: emocji, wydarzeń, kolorów i radości:)
Przesyłam moc serdeczności i życzę nieustającego uśmiechu i beztroskich tylko dni:)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Miało być „Okruszku, przepraszam”:)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Morgano, czujemy Twą życzliwość, dziękujemy za przemiłe słowa i wysyłamy Ci wielki uśmiech, niech leci do Ciebie i łączy Polskę z Holandią jak piękna tęcza.
PolubieniePolubienie